za tydzień bedziemy dokładnie dwa miesiące na diecie pp. Moje wnioski:
- poprawa zdecydowana u Młodszego, wysypki zniknęły, jest gładki i śliczny. ma trochę gulgoczącego kataru (który jakos nie wypływa, tylko właśnie gulgocze) no i nie mogę pozbyc się ciemieniuszki, ale nie jest ona jakaś straszliwa (to podobno wątroba?)
-ja mam wiecej energii, nie bolą mnie stawy tak jak przedtem. Natomiast waga stanęła i od jakichs 3 tyg ani drgnie. A z pewnościa nie jest to moja optymalna waga
wiec zapewne cos robię żle. Sęk w tym, że pochłonęłam obie książki i stosuję przepisy, a nie mam czasu dokształcac się przez to gotowanie. Gotujemy z mężem w nocy, nieraz do 2. Chyba tylko dzięki pp mam na to siłę. Przyznam, że sie trochę zniechęciłam, pomimo pozytywów u młodszego synka. Czuje, że za mało jeszcze wiem, nie mam czasu uczyc się więcej a na domiar złego...
- u starszego synka prawdopodobnie-AZS-owca wystapiły wysypki (ramiona, pod kolanami i na pleckach) a juz od 2 lat był spokój. Jeszcze nigdy tak sie nie drapał no i dostał jakiegoś katarku. Pewnie jest to jakoś uzasadnione, ale czuje się za maleńka, żeby wiedziec, co to spowodowało. Poza tym gotuję i gotuje i końca nie widac. Synkowi robię te same dania, tylko nadbieram z ogólnego gara i dodaję mniej przypraw ostrych. Nie dam rady mu jeszcze gotowac zupełnie oddzielnie. Pocieszam się, że to i tak lepiej, niż jak jadł do tej pory (choc przyznam, że na tle innych znanych nam dzieci i zasad pp to wcale nie było tak najgorzej). Mały buntuje się przeciwko owsiance i po miesiącu scen przy śniadaniu mu odpusciłam. Przestałam słodzic miodem (tylko cukier) i jakby mniej się drapie. wIĘC TO PEWNIE TEN MIÓD. (??) Od września idzie do przedszkola i już widzę, jak mu tam ochoczo odgrzewają słoiczki...
-Herbatka TLI z lukrecja jest dla nas nie do przełknięcia, słodzona miodem - ujdzie. Ale kawa gotowana - PYCHA.
- wyczulił nam się smak; tradycyjna, niegdys ubóstwiana przeze mnie kawa z ekspresu jest gorzka chocbym ja suto posłodziła, tradycyjne potrawy mają dla mnie już trochę jak w reklamie "płaski smak".
Na razie mam mieszane uczucia po początkowej euforii. Nie mogę obejśc się bez wody (karmię) i nie mogę przy tak małych dzieciaczkach miec ustalonego rytmu posiłków.
Jaki właściwie powinien byc? No i męczy mnie troche stałe myślenie o jedzeniu, planowanie, czy mam zupy, kiedy kupic mięso (do tej pory byłam fanką mrożenia) i to wieczne odmawianie synkowi, który już przeciez poznał te smaki "zdrowej" surowej marchewki, arbuza, czereśni... A przeciez ważne jest też żeby sobie czasem odpuścic...
generalnie jedzonko jest przepyszne, poza tym czuję jakiś brak odwrotu, bo niby do czego? jak przy patrzeniu na surówkę czy jogurcik mam w głowie "kwaśne, surowe, zimne"?
ale co jest z moim synkiem, czy robię coś nie tak? (sinlac na śniadanie wychłeptał po pluciu owsianką/ sniadaniówką) no i czemu nie chudne ? Straciłam 2 -3 kg. Sądzę, że żywiąc sie "normalnie" poleciałoby mi juz więcej..