Tytulem wstepu: mam 27 lat i nie mam czegos, co lubie.
Poki bylam w liceum/na studiach jakos mi to nie przeszkadzalo. Zylam od sprawdzianu do sprawdzianu, od kolokwium do kolokwium, od egzaminu do egzaminu - nie, nie mialam samych piatek, raczej tak wolno przyswajalam wiedze, ze spedzalam nad nauka duzo czasu, bez konkretnych efektow. Po drodze byly lekcje gry na gitarze - dobrze, ze w pore zrozumialam, ze sluchu za grosz nie mam i nic z tego nie bedzie. Byl tez kurs tanca - urstowalo mnie to, ze inni na sali, byli rownie utalentowani, jak ja, bo bylby wstyd.
Teraz, kiedy studiow brak, a ja oprocz tego, ze robie w domu to, co robi kazda "gospodynii domowa" czyli sprzatam, piore, prasuje, gotuje, bawie sie z synem, odprowadzam i przyprowadzam ze szkoly, to jeszcze jezdze na angielski. Tyle.
I jak sobie mysle, ze Pan Bog kazdemu daje jakis talent - tak ja ze swoim mam potezny problem, no bo wlasciwie gdzie on jest?
Dodam jeszcze, ze mam dwie lewe rece mimo tego, ze jestem praworeczna - czyli wszystkie manualne dziela odpadaja (a mialam nadzieje, ze zostane Picassem swoich czasow).
Zmierzajac do sedna: zamysl tego watku jest taki, zebyscie, jesli chcecie, podzielily sie ze mna tym, co najbardziej lubicie robic, czemu sie oddajecie po pracy, dzieki czemu, zapominacie o problemach. Moze i mnie natchniecie, a ja znajde w koncu to cos, bez czego usycham i czuje sie taka nijaka.