To jest uproszczona wersja wybranego przez Ciebie wątku

Rozmowa z przedszkolakiem, czyli aby język giętki był

Kliknij tutaj aby przejść dalej i przeczytać pełną wersję

marsjanka
Pomyślałam sobie kiedyś, że skoro mozna uczyć dziecko języków obcych można też z nim rozmawiać nie na zasadzie brum brum a raczej pojazd z napędem na cztery koła. Dlatego często w rozmowie z Oliwią używam słów typu: anachronizm, konstrukcja,absolutnie, absurd, wegetować, rewanż itp. Czyli troszkę mnie niż potocznych. Gdy pyta sie mnie kto rzucił papierek na trawnik czasem powiem, ze łobuz, a czasem, że wandal. Opowiedziałam jej też, ze gryzmoły na ścianch to grafitti.
Czy używacie też w rozmowie takich słów aby język dziecka wzbogacić. Czy tez uważacie, że to niepotrzebne, że kiedyś samo jakoś przyjdzie?
sdw
Kinga, jak na swój wiek, słownictwo ma bogate. Mwimy do niej normalnie czyli w trozmowie z dziec,i uzywamy takich słów jakich uzywamy na co dzień. A, że sa to czasem słowa mało popularne, to już inna rzecz.

Niedawno zażyła pewna panią, ktora ją o cos tam wypytywała, mówiąc:

-A tak abstrahując od tematu to ma pani ładny kolor włosów.

Kobita wywaliła oczy i myślałam, ze podłogę szczęką porysuje icon_lol.gif
lula
Jesli ktos uzywa na co dzien to i tak dziecko 'zalapie'.
Ja uzywam nazw biologicznych np pochwa, penis, szpik, jama nosowo gardlowa. Oczywiscie wszystko z umiarem i na zmiane z potocznymi wyrazami - i zdrobnieniami.
Chce, aby wiedziala, ze to jest normalne (zwlaszcza te intymne), zeby nikt jej nie zawstydzil (np czlonkiem, penisem), zeby wiedziala co to znaczy, aby mogla sie obronic (tzn powiedziec komus w razie zagrozenia.
marghe.
Wydaje mi sie, ze najważniejsze jest to,, zeby to co mówimy.. a raczej to jak mówimy było naturalne. Abyśmy nie stosowali wyrażen, których na codzień nie uzywamy, celem "podszkolenia" dziecka. Bo dziecko (i otoczenie) tę sztucznosc wyłapie.

Zresztą ja zawsze rozmawiałam z Gabą normalnie, bez brum brumów, amciów i pacielków.

m.
mama_do_kwadratu
CYTAT(marghe.)
ja zawsze rozmawiałam z Gabą normalnie, bez brum brumów, amciów i pacielków.

Ja z chłopakami tak samo.
kayak
Ja do Gaby mówię jak do każdego, dostaję gęsiej skórki jak słyszę, że ktoś do dwultka zwraca się per dzidzia i o samochodzie mówi brum brum. A na zajęciach adaptacyjnych słyszę takie kwiatki non stop icon_eek.gif Gaba ma dwa latka i często używa zwrotów typu "oczywiście", "na przykład", "jednak" itp.

Ale też nie ubogacam swojego słownictwa specjalnie dla niej.

A ona słucha i słucha i czasem jestem w szoku "skąd ona to wie" icon_wink.gif
Maciejka
Zdecydowanie popieram mówienie do dziecka normalnym językiem, takim jakim sami się poslugujemy. Skoro ktoś na co dzień abstrahuje, mówi cos a propos, dostrzega wandalizm i odróżnia graffiti od bazgrołów to własnie tak powinien do dziecka mówic. I nie jest to bynajmniej uczenie dziecka czegos na zapas, albo szczególna dbałośc o jego kompetencje językowe icon_wink.gif. Ja do Macka mówie też z użyciem tzw. trudnych słów, bo czasami trudno by mi było znaleźć jakis 'dziecięcy" zamiennik. No i on gada też śiwetnie. Uwielbiam jego teksty, takie strasznie dorosłe. icon_smile.gif
marsjanka
O to właśnie mi chodziło Maciejko. Często używam w swoim języku wyrazów mniej potocznych, pochodzenia obcego. Zastanawiałam się czy powinnam dostosowywać swój język do etapu rozwojowego mojego dziecka (oczywiście w rozmowach z nią). Z drugiej strony pomyślałam sobie, że byłoby to absurdalne i sztuczne. Przeciez te wyrazy mówię często bezwiednie tak jak oddychanie. Jasne, przecież nie możemy zachowywać się sztucznie przy dziecku, a bewzględnie swobodnie, również w mowie. A te "wyraziki" tylko wzbogacą jej słownictwo, przecież jej nie zaszkodzą.
Maciejka
CYTAT(mukola)
Zastanawiałam się czy powinnam dostosowywać swój język do etapu rozwojowego mojego dziecka (oczywiście w rozmowach z nią).


Wiesz co Mukola, tego typu problem dotyczy być może tresci przekazywanych dziecku, a nie jezyka. Możliwe, ze się mylę, ale tak sobie myslę...
marghe.
Trzeba tylko być przygotowanym na ewentulane pytania.
m.

ps. Pantoflarz, mamusiuu, to taki pan co prodyukuje pantofle , prawdaaa? icon_lol.gif
Villi
marghe icon_smile.gif

albo: "W sumie możemy iść do lasu... a nei co ja mówie, przecież tu żadnego suma nie ma, sumy są w rzece!" icon_lol.gif
joana12
Albo trzeba być przygotowanym na odpowiedzi naszych pociech.
Ostatnio na zakupach, nieźle wlazł mi za skórę icon_evil.gif i na moje pytanie " czy musisz mnie denerwować" odpowiedział TO JEST MOJA PASJA icon_biggrin.gif
Chyba źle zrozumiał słowo "pasja"
Ida.dorota
Podobnie jak dziewczyny, uważam, że w kontakcie z dzieckiem trzeba posługiwać się wyrażeniami, które są dla nas naturalne. Sądzę (i tak wynika z mojej praktyki), że dziecko nie rozumiejąc nas po prostu zapyta o znaczenie danego słowa. Moje dzieci mają dość bogate słownictwo dzięki czytaniu książek. Mając około trzech lat Ola sypała cytatami z literatury dziecięcej, co rozbawiało nas do łez ("I cóż ja tam spostrzegłam pośród liści?" - będąc w parku, albo: "Wbiegłam do pokoju i ujrzałam tatusia"), używając wyrażeń jakich my na co dzień nie stosowaliśmy. Dlatego myślę, że zamiast uczyć dziecko pewnych wyrażeń, można mu czytać i efekt będzie ten sam.
Natomiast byłabym ostrożna w potępianiu "brum brumów" i innych zdrobnień. Moje dzieci należą do późno mówiących. Ola zaczęła mówić pierwsze słowa mając ponad dwa lata, Tomek około dwa i pół roku. Nauczyli się mówić dosłownie w trzy miesiące, od pierwszych słów do całych zdań. Ale zanim to nastąpiło, nie byli w stanie w ogóle porozumieć się z nami, nie mówiąc o dalszym otoczeniu. Oli nie starałam się niczego ułatwiać, aż do chwili, kiedy na podwórku usłyszała dziecko posługujące się taką właśnie "dziecięcą" mową. Natychmaist załapała od koleżanki te wyrażenia i zaczęła się posługiwać nimi, ciesząc się wyraźnie, że jest w stanie wreszcie coś nam przekazać. Stała się spokojniejsza, łatwiej mijały napady złości i buntu (a była już prawie dwulatkiem). Myślę, że było to właśnie zasługą tego "brum - brumienia", możliwości porozumienia się z nami. Wkrótce sama zaczęłam podpowiadać jej te dziecięce słówka (sama jakoś nie potrafiła wpaść na to, żeby je stworzyć) i doskonale się dogadywaliśmy. Nie sądzę, by opóźniło to jej rozwój mowy i w żaden sposób nie doprowadziło do kłopotów z jej rozwojem - kiedy tylko była w stanie wymówić adekwatną nazwę przedmiotu, natychmiast rezygnowała z dziecięcego określenia i nigdy już do niego nie wracała. Kiedy okazało się, że Tomek też nie ma łatwości nabywania mowy, zastosowałam tę samą metodę. On także jakoś nie był w stanie sam stworzyć swoich słów, dopiero, gdy mu je podpowiedzieliśmy, zaczynał ich używać i tworzyć własne. Dziś jest bardzo wygadanym trzylatkiem, używającym poprawnie wielu "dorosłych" słów i posługującym się skomlikowanymi zdaniami złożonymi.
Reasumując: uważam, że czasem używanie dziecięcego języka bardzo dziecku pomaga. Maluchowi jest naprawdę ciężko, jeśli jego rozwój jest prawidłowy i ma wiele do przekazania, a mowa za tym rozwojem nie nadąża. Przecież dwulatek niemówiący niczym się nie różni od mówiącego (a mówiącym dzieciom w tym wieku buzia się wprost nie zamyka), więc brak możliwości porozumienia z otoczeniem jest dla niego koszmarnym stresem, który, jeśli nałoży się na okres bunutu dwulatka, może nasilać napady złości, powodować płaczliwość itp. Myślę, że dużo lepiej jest dla dziecka, by porozumiewało się z rodzicami własnym językiem, niż by nie porozumiewało się wcale. I absolutnie nie widzę związku pomiędzy używaniem "brum - brum" a późniejszym rozwojem mowy i zasobem słownictwa dziecka. Chyba, że ktoś dojdzie do paranoi i doprowadzi do sytuacji, w której dziecko nie będzie w ogóle znało prawidłowego brzmienia słów. Ale jeśli stosuje się to z umiarem, aby dziecku pomóc, dla mnie nie ma w tym nic złego.
marghe.
Ida. I znowu wszystko zalezy od dziecka icon_biggrin.gif
ulla
No, zależy icon_biggrin.gif
Weronika ma na koncie parę "własnych" określeń, najulubieńsze do niedawna było ba-łał-łał czyli pies...przy czym słowo było jak najbardziej jej, tak odczytała mając chyba 13 miesięcy szczekanie psa. Teraz mówi pieś i ścieka oraz oczywiście nadal naśladuje szczekanie.

Obecnie do ulubionych zabaw, poza powtarzaniem wszystkiego, coraz bardziej podobnie do prawdziwego brzmienia różnych słów, trenuje zdrobnienia. Od ponad miesiaca mówi mamusia i tatuś, ale teraz zdrabnia imiona swoich maskotek - owieczka Jagienka została swego czasu Gagą, teraz mówi Gaguma/Gagunia, piesek Bongo jest Bongusiem i Bongumem/Bonguniem. A no i jeszcze usiłuje sama stworzyć zdrobnienia zdrobnień - czyli coś na kształt mamusiunia i tatuńcio...

Troche brum-brumów też stosuje, ja co prawda nie uzywam, ale używa opiekunka, a teraz tez dziecko...rzecz dla mnie o tyle nieistotna, że nawet jej (znaczy opiekunki) nie uczulam i nie poprawiam, bo mała rozumie również bez zdrobnień bez problemu i uzywa określeń zamiennie.
marghe.
Nie spodziewajmy sie,ze małe dziecko będzie w stanie dokładnie i wyraźnie powtórzyć po nas kazde słowo icon_biggrin.gif . Gaba miała mnóstwo swoich własnych słowek.. taka BALAMBA na przykład oznaczała lampę, balon i butelkę. Kąka to była szynka i słońce itp icon_eek.gif icon_lol.gif .. a ja dam sobie odciąc wszystkie kończyny , ze zadna balambą nie operowałam icon_lol.gif

Do lekkich spazmów natomiast doprowadzał mnie dziadek, który do półtorarocznej (wygadanej juz) Gaby mówił.. "no cio cio słonećko?" (i tak w kółko) A słoneczko gapiło sie jak na idiotę.. ups.
m.
Ida.dorota
A toż ja mówię właśnie, marghe, że to od dziecka zależy icon_wink.gif . I że właśnie dlatego mogą być dzieci, którym "brum - brumy" są potrzebne i nie szkodzą. Chodziło mi tylko o to, by nie potępiać w czambuł każdego "brum - brumienia" jako niewychowawczego. icon_wink.gif
Do normalnie gadających nie brum -brumiłam, tym bardziej nie mówiłam "cio śłonećko" icon_wink.gif . Ale też nie widzę problemu w powiedzeniu "cio śłonećko" do paromiesięcznego dziecka, byle nie ciągle.
marsjanka
Oliwia w wieku około półtora roku mówiła przeplatając własnymi słowami typu Babiś (Baron, imię psa), ulekana woda (utleniona woda), mukolaj (mikołaj), Lila (Oliwia). Jak miała dwa lata wyrazy własnego pomysłu odeszły w zapomnienie. Nigdy nie mówiła brum, brum; am am i tego podobne. My do niej tak nie mówiliśmy i miała mały kontakt z innymi małymi dziecmi (w rodzinie jeszcze nie ma).
marghe.
Wiem Ida. Tak sobie gadam. Posty sobie nabijam icon_lol.gif
Dziecko na spacerku to sie nudzÄ™ wink.gif
m.
To jest wersja lo-fi głównej zawartości. Aby zobaczyć pełną wersję z większą zawartością, obrazkami i formatowaniem proszę kliknij tutaj.