Może ktoś z Was zna prawo pracy i mi wyjaśni jak to możliwe, że prawo, które pozornie ma chronić pracownika, obraca się przeciwko niemu.
A może też borykacie się z tym problemem? A może to jest problem "wymyślony" przez moje kierownictwo???
Pracuję w bibliotece publicznej. Otwarta jest od pn do czw 10.00-18.00, oraz w sob. 8.00-15.00. W piątek też pracujemy, ale nie wypożyczamy.
Nasza praca wymusza dość często organizowanie imprez/spotkań, które zaczynają się po południu a kończą wieczorem. Często też bywa tak, że pewne sprawy trzeba wykonać w danym dniu poza godzinami otwarcia,a więc de facto 9 i 10 godzin przepracować.
Do tej pory było tak, że:
jak pracowałam 9 czy 10 godzin, to do zeszyciku wpisywałam sobie takie nieoficjalne "nadgodziny" i mogłam je odebrać w dowolnym dniu i w dowolnych częściach (bez szkody dla godzin otwarcia biblioteki), informując telefonicznie kierownictwo. To było niezwykle wygodne i przydatne. Jak miałam jakieś spotkanie służbowe wieczorem, to np. wychodziłam z pracy po 6 godzinach od rana (zostawiając na posterunku koleżankę) i wieczorem wracałam, aby obsłużyć imprezę. Nigdy nie było żadnych zgrzytów, a mnie nawet się opłacało to w sumie - organizacyjnie.
Teraz się dowiaduję od "góry", że ten proceder nie ma prawa dłużej trwać, bo prawo pracy na to nie pozwala i że bezwzględnie muszą być przestrzegane nastepujące zasady:
- nie ma żadnych "nadgodzin" i nie wolno pracować dłużej niż 8 godzin dziennie
- jeśli pracuję danego dnia do wieczora, to następnego nie wolno mi przyjść rano do pracy
- nie wolno dzielić 8-godzinnego dnia pracy na części.
A teraz podam Wam parę przykładów, jaka to paranoja.
1. W sobotę od 8.00 do 15.00 mam otwartą bibliotekę, a o 15.00 przychodzi grupa literacka. Siedzi 2-3 godziny, a ja razem z nią (zajmując się swoimi obowiązkami). Nadrobione godziny odbieram w dogodnym momencie. Teraz nie wolno mi siedzieć dłużej niz do 16.00. No chyba że uznamy to za mój czas prywatny, ale wtedy nie ma mowy o odbiorze godzin . I co?
2. Przykładowo w poniedziałek o 19.00 organizuję spotkanie autorskie. Które w założeniu potrwa do 20.30. Czyli muszę przyjść do pracy na 12.30, i w dodatku przez wszystkie następne dni aż do soboty też muszę tak przychodzić, aby "zachować odstęp". Czyli co - spędzać wieczory w pustej bibliotece, a co z godzinami otwarcia, z obsługą ludzi i z moim wolnym czasem???
3. Moja współpracownica jest na urlopie/ zwolnieniu, a ja MUSZĘ załatwić sprawę służbową w tym dniu poza placówką (np. - wpłata do banku, zebranie kierowników, itp.). A jednocześnie muszę 8 godzin mieć otwartą bibliotekę - "siedzieć za biurkiem". To jak mam to zrobić nie robiąc "nadgodzin"? W prywatnym czasie - za który nic mi się nie należy.
Przykłady mogłabym mnożyć. Zdarzają się one na co dzień. Nie wyobrażam sobie wprowadzenia tego w życie. Moi przełożeni powtarzają zaś jak mantrę, że takie jest prawo i nie możemy sobie pozwolić na dalsze jego omijanie - jako zakład pracy. I oczywiście na moje barki składają zorganizowanie wszystkiego tak, aby nie było się do czego przyczepić. Gdy cichcem zapytałam, czy nie moglibyśmy po prostu W RZECZYWISTOŚCI robić tak jak do tej pory, a w papierach "jak należy", usłyszałam , że absolutnie nie.
Czy to się nie nazywa podcinanie skrzydeł, bezinteresowne dręczenie ludzi tak lubiących swoja pracę???