Oskar ma cztery latka. Jest dzieckiem wesołym, odważnym i samodzielnym. Marzył o przedszkolu!
Ciągle pytał - no kiedy?! kiedy?!
W tamtym roku szkolnym, miesiąc przed wakacjami postanowiliśmy go do tego przedszkola wysłać. Pierwsze dni były super. Kiedy byliśmy po niego prędzej - odsyłal nas mówiąc, że jeszcze chce się pobawić.
Minął tydzień - Oskar zaczł popłakiwać. W przedszkolu zaczął sie trudny okres - mało dzieci, wszystkie grupy połączone w jedną, inna pani...
Przetrwaliśmy jakoś do końca - do wakacji.
Wakacje minęły. Ze względu na przepełnienie w przedszkolu Oskar trafił do V grupy - do starszaków. Od pierwszego dnia płakał. Myśleliśmy, że to minie, że przypomni sobie, przyzwyczai się...
Zaczął budzić się w nocy, przychodzić do nas dołóżka, płakać godzinami sam po cichu, przestał jeść. Pewnej nocy stanął na parapet i zaczął walić (dosłownie) piąstkami w szybę z krzykiem : zamknięte!!!
Tak jak to potrafi robić przy drzwiach w przedszkolu. Przestał się uśmiechać - odprzyjścia do domu do samego wieczora popłakuje i jedynym tematem jest błaganie, żeby go tam więcej nie posyłać.
Ostatnio z ogromną powagą zapytał :
- A jak złamię rękę to nie będe musiał tam iść?!
Zaczął prosić o ciszę. Jak dziwnie brzmiało to w ustach czterolataka : "Potzrebuje trochę spokoju - idz stąd!"
Na powiekach ma ranki - od przecierania mokrych oczu...
Dzisiaj obserwowałam go w grupie - właśnie wrócił z wycieczki - zaspany, przestraszony - wysiadł z autobusu - z grupą, a jednak osobno, gdzieś obok, płacząc - wśród pięciolatków wygladał jak zagubiony maluszek...
I co dalej?
Czy to objawy niedojrzałości psychicznej?
Co robić?
Zmuszać, czy nie? Nadal próbować???
To ponad moje siły...