Mój świętej pamięci dziadek (zacności człowiek, choć choleryk) miał wielki talent do przygotowywania mięs - przede wszystkim dziczyzny (któż ją dziś jada...), oraz nalewek domowej roboty z sezonowych owoców babcinego ogrodu, na pędzonym spirytusie zazwyczaj. Pamiętam z dzieciństwa jak w wakacje zasypywał wiśnie cukrem i dolewał tajemnych cieczy, stawiał gąsiorki rzędem, obok orzechówek, jałowcówek (dżin!!!), kawówek (to w bogatszych czasach). Jakieś tam czary były z przelewaniem i klarowaniem, po czym dzieci (znaczy moja mama i ciocia) dostawały na odjezdnym flaszeczki dla smaku lub dla kurażu. I babcine konfitury też.
Niestety tajemnice te zgubiły się jakoś wśród poważnych spraw, które absorbowały moją rodzinę po śmierdzi dziadka. Może któraś z Was wie, jak zrobić taką, dajmy na to wiśnióweczkę...
mama mówi, że dziadek mówił, że najłatwiej zrobić i że najlepsza. Szukałam trochę w archiwach edziecka, ale z marnym skutkiem...z sezon tuż!
LiczÄ™ na Was!
Jaga