To jest uproszczona wersja wybranego przez Ciebie wątku

Jak nasze dzieciaczki przychodziły na świat......

Kliknij tutaj aby przejść dalej i przeczytać pełną wersję

Stron: 1, 2, 3, 4, 5
tissaia
To tylko propozycja- ale może warto mieć taki wątek, gdzie wszystkie świeżo upieczone Mamy będą mogły zamieszczać opisy swoich porodów, wrażenia, rady itd.? Takie relacje pojawiają się na poszczególnych wątkach dla danych miesięcy, ale jakby je tak zacząć zbierać "do kupy" to zawsze byłoby wiadomo gdzie szukać otuchy o 3 w nocy jak się człowiek obudzi zlany potem ze strachu na samą myśl o tym, co go czeka? wink.gif
Co Wy na to?
Iwona 24+5
jestem za !!!
Monia25
Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Nie trzeba bedzie latać po miesiącach i szukać opowieści o porodach icon_smile.gif Jestem z listopadówek ale to wydarzenie ma nastąpić już za 2 tygodnie i 2 dni - i chętnie poczytam co mnie czeka. Na razie jestem spokojna. Mam mieć planowane cesarskie cięcie. Chętnie poczytam o rozwiązaniach dziewczyn. Jak przebiega rekonwalescencja, laktacja itd, właśnie po takim porodzie. Nie znaczy to jednak, że o naturalnych porodach mniej chętnie poczytam.

Tak więc jestem ZA icon_smile.gif
Five
Jestem za, żeby powstał osobny wątek co do opisu porodów, ponieważ niektóre mamy, które rodzą po raz pierwszy raz dziecko wcale nie mają ochoty czytać opisu porodu innej icon_rolleyes.gif
Choco.
I mnie się ten pomysł bardzooooo podoba:) Czekamy na pierwsze opisy:)
MiE
ja tez chetnie poczytam, choc do porodu daleko, ale bardzo sie go boje icon_eek.gif
klara 23
Jestem 3 razy na TAK czekamy na opisy mam tych swiezo upieczonych i tych troche starszych, podzielcie sie z nami przezyciami icon_biggrin.gif
joaba
no to ja troche pomarudze o swoim porodzie. icon_wink.gif

mój koniec ciąży przypadl na lato stulecia czyli lipec 2006 icon_redface.gif .

Byłam tym upałem wykończona puchłam pociłam się ,nie mogłam spać i tak w kółko.Niestety mimo chęci by urodzic naturalnie pod koniec ciązy noga odmówiła mi posłuszeństwa ( a konkretnie stopa stała sie wiotka) z powodu ucisku na rdzeń kręgowy,więc naćpana lekami zwiatczajacymi mięsnie i i przeciwbólowymi czekałam z wytęsknieniem i niecierpliwościaą aż termnin porodu nadejdzie a chciałam donosic bo pierwsze dziecko Brunio był wcześniakiem i miałam złe doświadczenia inkubator kroplówki itd.

Ale w 37 tygodniu trafiłam do szpitala bo ból był już nie do zniesienia ,leżałam 10dni i zaczęły mi sie rejestrować skurcze,skruciła sie szyjka i zaczęłam krwawić.Ordynator podjął męska decyzje o cesarce. icon_cry.gif


cięcie przebiegło z powikłaniami sercowymi musieli mnie cucić bo tętno skoczyło mi do 200 na minute(norma 60) i zemdlałam.Pamiętam tylko bardzo niewygodny blaszany stół, bolesne wkłócie w kręgosłup jakby taki bolesny prąd i potem nogi zrobiły mi sie jak kłody i serducho zgłupiało.
Nim odleciałam usłyszałam jak anasazjolog mówi :no góra z dołem nie może sie dogadać.

Na sali pooperacyjnej leżałam dobę i nie wstawałam ,jak znieczulenie zaczęło odpuszczać czułam starszny ból taki dziwny jakby mi miało rozsadzic pęcherz ,oddawanie moczu to był koszmar ,nie wiem czy inne pocesarkowe mamy tak miałście?

Po dobie wstałam trzęsąc sie jak galareta i mąż pomugł mi zmyć z siebie cała ta krew co spływała ze mnie na wymieniane podkałady.
Ból utrzymywał sie trzy dni potem już tylko troszke bolało ale zaczął się nawał pokarmowy było to raczej nieprzyjemne takie roozpieranie piersi i grzanie w nich -to twało 3 dni.

Teraz troszke o mojej Klaudusi urodziła sie ze szpotawo ułozonymi stopkami poza tym zdrowa mimo dolegliwości i brania leków przez mamę ,
dostała 9 punktów Apgar

była taka piekna jak położono mi ja na brzuchu ciepła ,cała w mazi płodowej i patrzyła na mnie swymi szaro-błekitnymi zapuchniętymi jeszcze oczkami.Teraz ma juz prawie trzy miesiace i oprócz problemów ze stopkami,(które dzieki masażom juz wykazuja poprawe )Klaudinek mój jets kochanym nie sprawiający żadnych problemów pipciusiem tatusia.

A ja nigdy tych chwil nie zapomnę związanych z porodem i mimo iz nie było mi dane urodzic naturalnie to toche swojejgo bólu i niepokoju tez włozyłam w jej przyjście na świat i wam dziewczyny ,które czekacie na maleństwa mogę powiedzieć,że ale ból jaki by nie był szybko sie zapomina gdy ujrzy sie swoje maleństwo i budzi sie instynkt.




icon_rolleyes.gif
vida
To ja tez mogę wam troche opowiedziec ,bo wiem jak byłam na końcu ciazy szukałam uparcie opisów z porodów... Takze urodziłam w lipcu i nie mogłam sie tak doczekac ze planowałam sama sobie wywoływac poród..Wszystkie sposoby zawiodły i Marika ojawiła sie 2 dni przed terminem............Była to noc dziwnego mojego niepokoju,macica wyjatkowo czesto mi sie stawiała i latałam cały czas siusiu,praktycznie wcale nie spałam..Gdy przed 6 rano wstałam poleciało ze mnie troche wody,połozyłam sie a tej wody było coraz wiecej..Wiedziałam ze sie zaczeło.O 8 rano przyjeli mnie do szpitala..a poniewz nie miałam boli,podłaczyli mi kroplówke...Wszystko postepowało w blyskawicznym tempie,a ból był okropny..Nie zycze zadnej,aby miała kroplówke,bo ból jest o wiele wiekszy,wiem bo miałam porównanie ze starsza córa,gdzie naturalnie czekałam na rozwarcie.......Nie obejrzałam sie a juz były bole parte,bez ani grzma wody ,bo wszystkie odeszły.Przez to ze nie miałam wody nie mogłam przec......Ale mariczka w koncu sie urodzila..przed godz.13.00. I cóz moge powiedziec...Uczucie po porodzie jest tak piekne,ze nie da sie tego opisac...I az mnie przeraza nie bede czuła tego ponownie...bo na wiecej dzieci obecne czasy nie daja szans.....A to moja niunia zaraz po porodzie... icon_razz.gif
Choco.
Joaba, Vida- dziękujemy- Wasze słowa o tym, że ból szybko się zapomina a widok dzieciątka wynagradza cierpienie dodają mi otuchy i utwierdzają w wierze, że warto przez to wszystko przejść...maluszek jest tego wart.
Pozdrowienia dla Was i Waszych pociech!!!
hogata
Kochane... to i ja coś dorzucę.

Oba moje porody były siłami natury, ale bardzo różne. Jedno co je łączy to to że były fantastycznym przeżyciem.

Pierwszy poród - Natalcia.

Zaczęło się w 38 tc. Byłam na badaniu ktg i lekarz postanowił mnie zostawić na oddziale bo skurcze były już silne, chociaż ja ich nie odczuwałam zupełnie. To był piątek. Nie dali mi kolacji... bo byli pewni, że tej nocy urodzę. Natomiast przez noc skurcze się uspokoiły. Po obchodzie zapadła decyzja, że dostanę kroplówkę bo te skurcze muszą być dla dzidzi męczące. O 10 podano kroplówkę i się zaczęło. Około 12 porządnie odczuwałam każdy skurcz, ale mogłam chodzić, siadać i wybierać najlepszą dla siebie pozycję. Gdzieś od 17 byłam już tak zmęczona i głodna wink.gif , że przysypiałam między skurczami. Dobry humor nas nie opuszczał, mężul śmiał się że prześpię narodziny maleństwa. icon_lol.gif
Natalia przyszła na świat o 20.00. Wymęczyła mnie około 10 godzin. Skurcze parte już nie bolały. Ostatnia faza porodu trwała jakieś 1,5 godziny a ja do dziś mam wrażenie, że najwyżej kwadrans. Nie czułam nawet nacięcia. Wody odeszły kiedy położna w ostatniej chwili przebiła pęcherz płodowy. A potem położyli mi na brzuchu słodkie maleństwo, które darło się w niebogłosy. To było po prostu coś cudownego.
Miałam fantastyczną opiekę. Wszyscy byli życzliwi i bardzo opiekuńczy.
Szycia wogóle nie czułam, lekarz spisał się na 5 z +.
No i wreszcie dali mi jeść i pierwszy raz pomogli przystawić maleńką do piersi.

Drugi poród - Mateuszek.

W 40 tc mój mały facecik wogóle się na świat nie spieszył. Czekaliśmy. Pewnego wieczora kiedy układałam Natalkę do snu brzuszek zaczął mnie pobolewać. Po pół godzinie bolało już porządnie. Najbardziej w krzyżu. Wykąpałam się i ledwo wyszłam z wanny. Ubrałam się i pojechaliśmy do szpitala. Była godzina 10 kiedy zostałam przyjęta na oddział.
Położna robi wywiad. Pyta: jak często skurcze, mówię że bez przerwy. Ona wpisuje w kartę że co 5 minut. Po 15 minutach nie jestem w stanie usiedzieć dłużej na taboreciku i odpowiadać na jej pytania. Kładą mnie na leżance, bo trakt przepełniony. Położna bada mnie i stwierdza, że mamy poród! Po 10 minutach Mateuszek już był na świecie. Urodził się o 23.10.
O bólu nic nie piszę bo nie było na to czasu. Wszystko działo się tak szybko.
Warunki miałam fatalne. Urodziłam na leżance. Nacięcie zrobiono mi ogromne! Personel niemiły i gburowaty. Położna głośno komentowała, że mały idzie odwrócony i trzeba go przekręcić. Za chwilę krzyczy do pielęgniarek że jest ze 3 razy opętlony pępowiną i szybko go trzeba wyciągać bo się udusi. Ja słyszę wszystko. Ale nie wpadam w panikę. Wiem, że muszę mojemu maluszkowi pomóc jak najlepiej umiem. Koncentruję się na swojej misji. wink.gif Kiedy malutki się urodził nie położono mi go na brzuchu. Od razu zaczęli go odsycać, bo miał dużo wód płodowych w drogach oddechowych. Tylko na chwilę pozwolono mi do dotknąć i zabrali go. Szycie to był koszmar. Czułam każdy ruch igły. Potem 2 godziny na korytarzu przeleżałam zanim odwieźli mnie na oddział. I dopiero tam oddali mi moje dziecko.
Ten sam szpital a zupełnie różne porody, w zupełnie różnych warunkach.
Ale powiem Wam jedno. Ja tam poszłam urodzić moje skarby i nie przejmowałam się opryskliwością personelu. Dopominałam się o to co mi się należy (np. wpuszczenie męża na trakt za drugim razem). I wiecie co, współczułam tym ludziom, że próbują mi zepsuć jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu, bo i tak im się to nie udało.
Urodziły się zdrowe. Są światłem mojego życia. To jest najważniejsze.

Kochane ciężaróweczki. Niczego się nie bójcie. Ból jest do zniesienia i ja osobiście gorzej wspominam przytrzaśnięcie palca w drzwiach pks-u. icon_lol.gif
Poród to moment, w którym jedno się kończy a drugie zaczyna. Myślcie tylko o tym, że za chwilkę będziecie trzymały w ramionach swoje maleństwa. Tego się nie da z niczym porównać. Poród jest naprawdę doświadczeniem pięknym i wyjątkowym, jeśli tylko chcecie żeby takim był.

Pozdrawiam.
moonlight
ma_da dziękujemy. Postaram się tak właśnie myśleć gdy mnie personel zacznie dobijać, co u nas w szpitalu jest bardzo prawdopodobne.
KlaudiaGuza
mnie tez to juz niedlugo czeka i dziekuje bardzo za to ze powstal taki watek, porodu jakos sie nie boje a moze po prostu przyzwyczailam sie do mysli ze to musi bolec, musze urodzic i koniec nie ja pierwsza i nie ostatnia icon_smile.gif juz bym to chciala miec za soba icon_smile.gif

zycze zdrowka wszyskim mamom i ich pociechom
MartaMarcin
No to ja też swoje trzy grosze napisze.

19 maja (40 tc) przewróciłam się ze swoim ogroooomnych brzuszyskiem na bok. Przerażona pojechałam do szpitala na izbę przyjęć. Tam podłączyli mi ktg, a tu nic, nawet jeden mały zakichany skurczyk. Doktorro nabijał się, że małą to nic nie wygoni. No ale kazał mi jeszcze wrócić do domu i 21 maja zgłosić się znów na ktg. To była niedziela, nic mnie nie bolało, wilczy apetyt nadal miałam, więc mężulo musiał mnie na lody zabrać, potem do kfc, a na koniec do kina z popcornem. Zaraz po kinie pojechaliśmy na to ktg. Podłączyli mnie a tu jakieś małe skurcze.Lekarz powiedział, że ja po terminie i mnie zostawi, bo jeszcze się wywróciła 2 dni wcześniej. Ale położył mnie na ginekologii, żebym się nie przestraszyła. O 20 przyjęli mnie na oddział, o 21 podłączyli ktg, o 23 coś mnie zabolało, przybiegł lekarz zbadał i powiedział- idziemy na porodówkę. Zadzwoniłam po mężulka. Przyjechał po 5 minutach,a to była tak 23.30. Leżałam sobie na tym łóżeczku zastanawiając się ile to potrwa i kiedy zacznie potwornie boleć. Nie powiem, żeby mnie wogóle nie bolało bo bolało, ale dało się wytrzymać. Przed 2, jakieś 20 minut mój doktorro mnie nawiedził. Ja włąśnie zaczęłam się zwijać z bólu. Zaproponował mni zzo. Czekałam na to jak na zbawienie. W tym czasie zaczął mnie badać i mówi: Nie zdąrzymy z zzo, jest już rozwarcie na 10 i rodzimy. Cała ekipa wyłoniła się nie wiem skąd. Po 10 minutkach na moim brzuszku położyli mi moją cieplusieńką kluseczkę- 53 cm, 3330 gram. To było takie cudowne. Dodam, że mój mężulo spisał się na medal, a w nagrodę przeciął pępowinę.
AgucioreQ
teraz ja. icon_wink.gif

porod wspominam i dobrze i zle.
do szpitala przyjeli mnie 14 lipca 4 dni po terminie. 0 skurczy nic. po 3 dniach podali kroplowke. była 11. ok 12 dostałam cholernych skurczy. płakałam z bólu krzyczałam jak nie wiem co. ale miałam to w glebokim powazaniu. o 18.30 przebioli mi pecherz płodowy. o 20.15 zaczeły sie skurcze parte. niedosc ze mnie nacieli - szczypneło troche - to jeszcze pekłam w 2 miejscach. personel zrobił sobie widowisko ze mie ... no bo przeciez rodzaca 16latka to taka atrakcja !
wreszcie gdy nadeszła 20.30 4 parcia i malenka była u mnie na brzuchu. bolało mnie wszystko ale o mało sie ze szczescia nie popłakałam gdy ja mi pokazali. malenka, rozdarta jak mama icon_wink.gif 51 cm 3030 gram. 10 punktów. o 22.30 przewiezli mnie na oddział. usnełam ok 23.30 obudziłam sie ok 7 rano. byłam padnieta. przyszła połozna i zapytała czy chce juz małą. jasne ze chciałam ! lazic nie mogłam ale pomagały mi dziewczyny z sali.

teraz po 3 miesiacach moge powiedziec ze jestem z siebie dumna. mam 16 lat jestem matką, ale nie załuje tego. malenstwo daje mi o wiele wiecej szczescia niz nie jedna głupia dyskoteka lub puszka piwa jak niektorym moim rowiesnikom. byłam jestem - i pewnie bede potepiana w mojej okolicy ( to twoje ?! boze dziecko cos ty narobiła icon_wink.gif - to standard ) ale mam to gdzies. wydaje mi sie ze mała jest ze mna od zawsze. kocham ja jak nikogo nigdy nie kochałam jest moja radoscia i sensem zycia. nigdy nie pomyslałabym ze bycie matka jest tak piekne icon_smile.gif


ok koncze nudny monolog icon_wink.gif pozdrawiam !!
katiek
Ja tylko tak dla tych, które będą miały cesarkę ze znieczuleniem w kręgosłup-żeby schodzenie znieczulenia tak nie bolało (a najgorsze są uda i pośladki-to trwa najdłużej) to należy zmuszać mięśnie do napinania-jak w ćwiczeniach izometrycznych. No i za skarby świata nie unosić głowy!!! (szczególnie brody do klatki piersiowej).
Ja mojego porodu nie opiszę, bo nie chcę nikogo straszyć, ale na pocieszenie dodam, że ja mam "szczęście" do ekstremalnych sytuacji, w szczególności medycznych.
mon1k@
Świetny wątek, bede zagladać tu cvzesciej nawet niz na marcoweczki, bo chce wiedziec jak najwiecej o porodach a zdjęcia które zamieściła jedna z was są po prostu swietne icon_lol.gif

Dziekuje za ten wątek Tissaia
goszka
Miałam urodzić siłami natury...Bo nie było wskazań do cesarskiego cięcia...Więc w dniu terminu (30.03.06)poszłam na wizytę do gina ciśnienie było hmm wysokie,wiec chciał mnie już wysyłać karetką do Krapkowic,ale ja wolałam rodzić w Opolu,w bardziej fachowym szpitalu:P Wiec w dniu terminu położyli mnie na patologii ciąży...Na poniedziałek miałam mieć robioną prowokację...Taka decyzja padła w piątek przy wizycie ordynatorskiej,ale koło południa podłączyli mnie pod KTG i tak leżałam z pasami 4godziny!Nie mogli mnie odłączyć bo zapisy były nie prawidłowe i byłam pod obserwacją,tętno dzidzi było nie w porządku bo skurczy jako takich nie miałam a rozwarcie miałam tylko na 2cm...Także po godzinie 15 przyszedł lekarz i oznajmił,że zapis jest nieprawidłowyi trzeba będzie ciąć i prosił by rodzic przyjechał i podpisał zgodę na cc i takie tam...I żeby w miaręszybko się wstawił...Więc po 16 przyjechał mój ojciec razem z moim miśkiem,porozmawiał z lekarzem i podpisał te papiery i już o 17.30 miałam cięcie..Kiedy szłam na ten blok porodowy byłam całą przerażona...Niby się nie bałam ale jak tylko weszłam na salę by mnie przygotowali do cięcia to byłam już taka"zdygana"kiedy na łóżku zawieźli mnie na salę cięć cesarskich to było jeszcze gorzej,myślałam,że zacznę płakać,ale byli mili lekarze i miła pani anestazjolog,która dawałą mi zastrzyk w plecki...Podczas podawania znieczulenia poczułam tak jakby mnie prąd kopnął i tak ze 2 razy chwileczke po tym zaczęłam tracić siłę w nogach ,nie czułam ich wcale...Później to już się zaczęło...Dali taki parawanik,żebym niewidziała,ale i tak patrzyłam w sufit,gdzie było prawie wyraźnie wszystko widać,ten widok nie zraził mnie w ogóle...A jak wyciągali mi maleństwo z brzuszka to czułam takie mrowienie:)takie przyjemne:)Niewiem jakim cudem usnęłam momentalnie na jakies pare minutek...Później otworzyłam oczy i usłyszałam krzyk swojego malenstwa i w ogole je zobaczyłąm,ale przynieśli mi je do mnie na chwile wykapane i owinięte...Płakałam ze szczęścia i z wzruszenia...Dałam jej nawet buziaczka w czolko:)Tej chwili nigdy nie zapomnę...Później przewieźli mnie na salę po anestetyczną i zamiast leżeć 2godziny leżałam 4 i dopiero po 23 przewieźli mnie na oddział położniczy...ale nie widziałam jeszcze dzidziusia...Dopiero rano mi ją przewieźli ale później zabrali i na kolejna noc też jej nie miałam...Dopiero w 2 dobie ją miałam cały czas przy sobie:)Dawałam sobie radę:)Oj dawała mi w kość po nocach:)A kiedy moja rodzinka przyjeżdżałą w odwiedzinki to małą zawsze spała...A kiedy tylko chwilę po wyjściu rodziny to już zaczęła marudzić...Śmiałam się,że była grzeczna na pokaz tylko:)Urodziła się dużą dziewczynką ważyła po urodzeniu 4230g i mierzyła 57cm no i 10pkt No nie mogło być inaczej:]
maultier
To też coś dorzucę. Do szpitala przyjęli mnie 29 sierpnia równo tydzień po terminie. Miałam jakieś tam słabe skurcze ale to było jeszcze mało. Więc miałam poród wywoływany. Pierwszą kroplówkę podali mi o godzinie 8 rano. Praktycznie nic to nie pomogło więc dostałam jeszcze zastrzyk na wywołanie dodatkowo. O godzinie 9.15 odeszły mi wody. Ok 12 zaczęlam czuc coraz mocniejszy ból. Ale wciaż nie było postępów w porodzie. Zaliczyłam jeszcze połowę drugiej kroplówki i nic. O godzinie 14 stwierdzili ze jesli do 17 dalej tak będzie to będę miec cesarkę. Coś koło 15 pojawiły sie dodatkowo bóle skrzyżowe. Między czasie wzięłam prysznic i to pomogło na kilka minut. Aż wkońcu trafiłam na salę operacyjną. Żałuje tylko tego że nie widziałam jak mój synek się rodzi. A na salę pooperacyjną znajoma położna przyniosła mi go tylko pokazac. Przy badaniu małego był obecny mąż i mam nagrane na kamerze jak dumny tatus odcina pępowinę. icon_biggrin.gif Synek urodził się zdrowy i dostał 10 punktów. Faktycznie wsawanie po pierwszej dobie i sikanie straszne. Trzeba się poprostu nacierpiec ale faktycznie zapomina się o całym bólu jak widzisz swoją pociechę.
KlaudiaGuza
CYTAT(MartaMarcin)
No to ja też swoje trzy grosze napisze.

19 maja (40 tc) przewróciłam się ze swoim ogroooomnych brzuszyskiem na bok. Przerażona pojechałam do szpitala na izbę przyjęć. Tam podłączyli mi ktg, a tu nic, nawet jeden mały zakichany skurczyk. Doktorro nabijał się, że małą to nic nie wygoni. No ale kazał mi jeszcze wrócić do domu i 21 maja zgłosić się znów na ktg. To była niedziela, nic mnie nie bolało, wilczy apetyt nadal miałam, więc mężulo musiał mnie na lody zabrać, potem do kfc, a na koniec do kina z popcornem. Zaraz po kinie pojechaliśmy na to ktg. Podłączyli mnie a tu jakieś małe skurcze.Lekarz powiedział, że ja po terminie i mnie zostawi, bo jeszcze się wywróciła 2 dni wcześniej. Ale położył mnie na ginekologii, żebym się nie przestraszyła. O 20 przyjęli mnie na oddział, o 21 podłączyli ktg, o 23 coś mnie zabolało, przybiegł lekarz zbadał i powiedział- idziemy na porodówkę. Zadzwoniłam po mężulka. Przyjechał po 5 minutach,a to była tak 23.30. Leżałam sobie na tym łóżeczku zastanawiając się ile to potrwa i kiedy zacznie potwornie boleć. Nie powiem, żeby mnie wogóle nie bolało bo bolało, ale dało się wytrzymać. Przed 2, jakieś 20 minut mój doktorro mnie nawiedził. Ja włąśnie zaczęłam się zwijać z bólu. Zaproponował mni zzo. Czekałam na to jak na zbawienie. W tym czasie zaczął mnie badać i mówi: Nie zdąrzymy z zzo, jest już rozwarcie na 10 i rodzimy. Cała ekipa wyłoniła się nie wiem skąd. Po 10 minutkach na moim brzuszku położyli mi moją cieplusieńką kluseczkę- 53 cm, 3330 gram. To było takie cudowne. Dodam, że mój mężulo spisał się na medal, a w nagrodę przeciął pępowinę.


takiej to tylko rodzic no! icon_smile.gif

podsumowujac cesarki sa chyba najgorsze bo nawet dlugi ciezki ale naturalny da sie zniesc bardziej niz cesarke... ale kto powiedzial ze bedzie latwo?? icon_smile.gif
kasienka25
Witam serdecznie wszystkie mamusie i te które za chwilke tego doświadczą:) Ja właśnie z mężulkiem robimy replay i mam nadzieję że drugi poród bedzie taki jak pierwszy.
Termin miałam na 23 listopada 2003r ale moja kruszynka poczekała dwa dni dłużej i przyszła w moje imieninki!! Już od miesiąca chodziłam z rozwarciem więc moja lekarka kazała stawić się 26 w szpitalu na prowokowany, dziękuję dzidzi że mi tego oszczędziła i przyszła dzień przed. Wszystko zaczęło się o 13:30gdy z wielkim hukiem pękł mi pęcherz a po chwili pojawiły się skurcze, czekając na męża napuściłam sobie wannę pełną wody i zadzwoniłam do położnej że się zaczęło. W szpitalu byliśmy ok 15 i miałam już rozwarcie na 3-4 cm. Nie powiem bolało ale dało się wytrzymać ale chodzenie to był dla mnie koszmar więc z lubością leżałam i trzęsłam się z zimna, wymiotowałam ze dwa razy więc stwierdziły że hegarka nie trzeba robić uff. Miałam wielką ochotę momentami na znieczulenie ale po badaniu położna stwierdziła że za chwilke będą parte i tak też było. W międzyczasie przy skurczach i mąż i położna masowali mi plecy więc mniej bolało i było przyjemniej:) Miałam kroplówkę ale nie czułam różnicy przy skurczach jedynie tyle że były częstsze. Kilka skurczy partych i o 17:20 miałam już w ramionach mojego 58 cm szkraba i ważył 3,330!!! Najwszpanialsza była ta cisza i to że nic mnie nie boli, lekarz mnie zszył bo miałam nacięcie które poczułam.
Poród to wspniałe przeżycie ale powiem że dochodzenie po porodzie jest dużo gorsze ale warto tą chwilę się pomeczyć by móc miec w ramionach swój największy skarb który odmienia życie i czyni je tak kolorowym:)))
Wszystkim przyszłym mamusiom życze łatwego rozwiązania:))
meggie
w sumie nie chce zakladac nowego watku wiec piszę tutaj, jak juz po porodzie mamusie dochodzilyscie do siebie to powiedzcie czy funkcjonuje jeszcze cos takiego ze polozna przychodzi do domu po jakims czasie i patrzy czy dajemy sobie rade z dzidziusiem?
goszka
istenieje takie cuś icon_smile.gif
u mnie była położna aż 4razy icon_lol.gif
kasienka25
Pewnie istnieje tylko chyba tatuś idzie do przychodni i zgłasza żeby przyszła.
U nas nie była bo często gęsto jeździłam do mojej siostry więc nie było mi to potrzebne tym bardziej że była z nami moja mama więc sobie poradziliśmy:))
Ewelinek
Witam Szanowne Panie icon_wink.gif Pierwsza listopadowa mama melduje się, coprawda w październiku ale co tam icon_wink.gif , aby opisać swój poród icon_wink.gif odbył się on 15.10.2006r. więc opis jest na świeżo robiony icon_wink.gif miłej lektury icon_wink.gif

Nie wierzyłam, że tak szybko będę mogła Wam opowiedzieć o porodzie a jednak od ponad tygodnia jestem mamą ślicznego Antosia icon_wink.gif

Postaram się udzielić Wam odpowiedzi na przynajmniej większość pytań i wątpliwości jakie sama miałam przed porodem i może jakiejś przyszłej mamie z okolic pomogę w wyborze szpitala icon_wink.gif

Tak więc:

Rodziłam w Wejherowie. Mój poród zaczął się bardzo niewinnie icon_wink.gif lekkie skórcze co 10 minut, postanowiliśmy pojechać do szpitala bo przez moje problemyz szyjką i to że dzieciaczek pchał się o miesiąc wcześniej uznaliśmy, że tak będzie bezpieczniej. O godzinie 18:00 zostałam przyjęta do szpitala od razu na porodówkę bo było już 5cm rozwarcia i skórcze co 5 minutek ale nadal bardzo znośne i praktycznie nie bolesne tylko "niewygodne" icon_wink.gif Samo przyjęcie do szpitala nie trwało dłużej niż 30 minut (tj badanie, wypisanie wszystkich kwitów, których niestety wszędzie jest strasznie dużo, lewatywka icon_redface.gif , przebranie siebie i męża), tak więc całkiem szybko to poszło. Pani dr skierowała mnie jeszcze na USG, żeby zobaczyć jak ułożone jest Dziecko jakie ma wymiary itd...jak szłyśmy korytarzem to się pani dr śmiała, że nikt mi nie wierzy, że rodzę bo normalnie jeszcze chodziłam i sobie spokojnie gadałam icon_wink.gif Po USG dotarłam na porodówkę, która jest naprawdę bardzo super urządzona icon_wink.gif Nie ma tam żadnych boksów ani parawanów oddzielających rodzące. Poprostu na jednej sali jest jedno stanowisko do rodzenia icon_wink.gif Do dyspozycji kibelek, prysznic (wszędzie czysto, dużo miejsca), piłka, worek sako no i łóżko do porodu icon_wink.gif i miejsce dla niemowlaczka icon_wink.gif Szczerze powiem, że nawet nie zdąrzyłam się dobrze rozejrzeć czy jest tam coś więcej jeszcze bo po 40 minutowym prysznicu odeszły mi wody i zaczęła się konkretna akcja icon_wink.gif Podczas porodu było dość ciężko, chociaż wszystko postępowało błyskawicznie icon_wink.gif Położna (Pani Marzenka) była rewelacyjna!!!!!! Gdyby nie ona i mój mąż, który mnie ciągle dopingował (szczerze mówiąc to był pod takim wrażeniem i wpływem adrenaliny, że darł się tak głośno, że miałam ochotę mu przywalić icon_wink.gif ), byłoby mi trudniej urodzić. Naprawdę czułam ogromne wsparcie ze strony personelu szpitala. Nawet jak łapały mnie skórcze w nogach to Pani Marzenka służyła swoim ramieniem cobym mogła sobie te nogi nieszczęsne rozprostować icon_wink.gif Taka ostra akcja, do samego urodzenia Antosia trwała może z 2,5 godzinki...nawet nie zdąrzyłam się zmęczyć... ale niestety Antoś przez to, że urodził się miesiąc za szybko i był troszkę siny został mi tylko pokazany i od razu zajęli się nim specjaliści neonatolodzy i pediatrzy, którzy zrobili kawał dobrej roboty bo został od razu dokładnie zbadany, zdiagnozowany i odpowiednio potraktowany Niestety został przeniesiony na oddział wcześniaków i umieszczony w inkubatorze ;( Po porodzie zostałam przewieziona na salę obok gdzie byłam pod obserwacją położnej i lekarki 2 godziny (sprawdzały jak obkórcza się macica itd.) i lekarz pediatra (akurat dyżur miał ordynator) cały czas donosił nowe wieści na temat mojego synka. Mąż mógł od razu iść go zobaczyć, zrobić pierwsze zdjęcia i poprostu przy nim pobyć... Ze względu na to, że szykował nam się dłuższy pobyt w szpitalu i pierwsze dni bez Maluszka postanowiliśmy wykupić osobną salę o tzw. podwyższonym standardzie i to była świetna decyzja bo mimo wydanych dodatkowo 350 zł opłaciło nam się to bardzo, ponieważ nie wyobrażam sobie pierwszych dni a zwłaszcza pierwszej nocy bez mojego męża... W tym pokoju mógł on być ze mną 24h na dobę, cały czas mieliśmy możliwość odwiedzania synka, ja chodziłam go karmić... Lekarze udzielali nam wyczerpujących informacji dotyczących stanu naszego synka...super lekarką jest tam Pani Dr Michalik.

W szpitalu spędziliśmy 8dni. W tym czasie zostałam przeniesiona z tej sali o podwyższonym standardzie na salę obserwacji noworodków ze względu, na synka, który był już ze mną jednak nadal w inkubatorze...mimo, że sala ta była dla 2-ch osób nie dano mi sąsiadki, bo szczerze to nie miałam ochoty na pogaduchy, więc tak jakbym nadal miała tą opłaconą salę z tymże mąż nie mógł nocować, ale to już nie było takim problemem. W ciągu naszego pobytu tylko kilka osób nie przypadło mi do gustu, 4 panie, które wydawać by się mogło, że pracują tam jak za kare ale na szczęście tych "dobrych" było dużo więcej i z nawiązką nadrabiały za koleżanki icon_wink.gif Poród i pobyt w szpitalu uważam za udany (jeśli można to wogle w takich kategoriach określać) a w każdym bądź razie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie żałuję, że zdecydowałam się rodzić właśnie tam...i poród jest najwspanialszym przeżyciem jakiego do tej pory doświadczyłam…
Choco.
Ewelinko- miło to czytać, cudownie że wszystko się udało i z Antosiem "Superktosiem" jest dobrze:) Jeszcze raz gratulujemy:)
moonlight
Ewelinko Antoś jest cudowny. Oby każda z nas mogła w tak wspaniały sposób opisac swój poród. Jak się czyta Twój opis to aż chce się rodzić icon_smile.gif
wiktore
Ewelinek mi już się łezka w oku kręci- z opisu emanuje taki spokój i miscytyzm chwili. Mam nadzieję, ze każda z nas będzie mogła napisac tak samo i ze tej chwili nei zepsuje nam opryskliwy personel czy inne rzeczy!
Ewelinek
Cieszę się, że mogę pomóc icon_wink.gif Naprawdę nie ma się czego bać. Najważniejsze jest to żeby słuchać tego co mówi położna...te babki naprawde wiedzą co robia i robią to nie pierwszy raz więc potrafią pomóc icon_wink.gif

Powiem jeszcze tylko, że zanim TO przeżyłam chciało mi się trochę śmiać z twierdzeń, że jak tylko zobaczy się Malucha to bólu się nie pamięta...teraz mogę powiedzieć tylko jedno to jest prawda icon_wink.gif Jak tylko wzięłam Antosia na ręce podczas pierwszego karmienia ból zniknął...zarówno zapomniałam o tym podczas porodu jak i o tym po porodzie...normalnie mogłabym śpiewać mojemu synkowi "Jesteś lekiem na całe zło..."

A i jeszcze jedno...bierzcie mężów! Na moim poród zrobił tak piorunujące wrażenie, że lata jak oszalały i chce we wszystkim pomagać zarówno w opiece na Antosiem jak i nade mną...to dla faceta naprawdę niezła lekcja... Mam porównanie chociażby mojego Ojca, który nie był ani przy moich narodzinach a ni przy narodzinach mojej siostry i nadal uważa, że poród to pestka bo na filmach to trwa 2 minuty i Dziecko poprostu wychodzi...a jak moja mama wyszła ze szpitala po urodzeniu mojej siostry to pospraszał sąsiadów i użądził imprezę, na którą moja biedna obolała mam nie miała ani trochę ochoty...a mój mężuś to nawet powiedział ludziom, którzy już chcieli przyjeżdżać w odwiedziny, że mają poczekać bo to bylo dla mnie ciężkie przeżycie i muszę zregenerować siły icon_wink.gif Jak tylko będę czuła się na siłach i Antoś przyzwyczai sie do nowego miejsca to on zadzwoni i zaprosi... Normalnie jestem bardzo dumna z mojego mężą 02.gif 02.gif
KlaudiaGuza
Ewelinko piękny opis na prawdę aż chce się na porodówkę jechać icon_smile.gif
bardzo mnie podniosłaś na duchu i utwierdziłaś w tym żeby rodzić z mężem przytul.gif przytul.gif przytul.gif przytul.gif przytul.gif przytul.gif trzymajcie się cieplutko icon_smile.gif
kasienka25
Z mężem jest na pewno dużo łatwiej bo to ktoś kogo się dobrze zna i kto nas zna!!! Zawsze może podleciec o coś spytać, poprosić albo krzyknąć gdy widzi że coś jest nie tak. Mój był i nie wyobrażał sobie tego by nie być z nami w takiej chwili. Pamiętam jak dumny przyniósł mi dzidzię na rękach i to on mi powiedział ile ma cm i ile waży.
Nie powiem wybierałam taki szpital by były dobre warunki - rodziłam na Ujastku i jestem bardzo zadowolona:)) Sala przed porodem miala 2 łózka z czego jedno dla męża gdyby w międzyczasie zmęczył hehe. Mialam łazienkę tylko dla siebie i w każej chwili mogłam pójść i skorzystać. Sala porodowa była obok i tylko dla jednej rodzącej. Po porodzie poszliśmy do saliki 2-osobowej z łazieneczką. Dzidzia była cały czas ze mną. Ale ja jestem zdania i nie każdy musi się z tym zgodzić że położną dobrze jest wcześniej poznać. Ja umówiłam sie z nią na KTG około 37 tyg. Porozmawiałysmy, umówiłyśmy się na drugie KTG i na telefon gdyby się zaczęło. To ona nas przyjmowała i była z nami przez cały czas. A tu stronka coby można było zobaczyc jak wygląda:))
https://www.ujastek.pl/index.php?option=con...id=36&Itemid=64
KlaudiaGuza
CYTAT(kasienka25)
Z mężem jest na pewno dużo łatwiej bo to ktoś kogo się dobrze zna i kto nas zna!!! Zawsze może podleciec o coś spytać, poprosić albo krzyknąć gdy widzi że coś jest nie tak. Mój był i nie wyobrażał sobie tego by nie być z nami w takiej chwili. Pamiętam jak dumny przyniósł mi dzidzię na rękach i to on mi powiedział ile ma cm i ile waży.
Nie powiem wybierałam taki szpital by były dobre warunki - rodziłam na Ujastku i jestem bardzo zadowolona:)) Sala przed porodem miala 2 łózka z czego jedno dla męża gdyby w międzyczasie zmęczył hehe. Mialam łazienkę tylko dla siebie i w każej chwili mogłam pójść i skorzystać. Sala porodowa była obok i tylko dla jednej rodzącej. Po porodzie poszliśmy do saliki  2-osobowej z łazieneczką. Dzidzia była cały czas ze mną. Ale ja jestem zdania i nie każdy musi się z tym zgodzić że położną dobrze jest wcześniej poznać. Ja umówiłam sie z nią na KTG około 37 tyg. Porozmawiałysmy, umówiłyśmy się na drugie KTG i na telefon gdyby się zaczęło. To ona nas przyjmowała i była z nami przez cały czas. A tu stronka coby można było zobaczyc jak wygląda:))  https://www.ujastek.pl/index.php?option=content&task=view&id=36&Itemid=64


wooow icon_eek.gif szpital extra warunki ale niestety nie każdy ma szczęście mieć blisko taki szpital pewnie Cię to kosztowało sporo kasy?
kasienka25
KlaudiaGuza no to Cię zaskoczę!!! Nic nie płaciłam!!!! Co prawda jest to szpital prywatny ale refundowany przez NFZ więc jedynie za co bym miała zapłacic to za znieczulenie i poród w wodzie. Poród rodzinny jest też bezpłatyny. Na znieczulenie się nie załapałam bo położna stwierdziła że za chwilkę będą parte więc nie ma po co icon_biggrin.gif
N@dj@
CYTAT(meggie)
w sumie nie chce zakladac nowego watku wiec piszę tutaj, jak juz po porodzie mamusie dochodzilyscie do siebie to powiedzcie czy funkcjonuje jeszcze cos takiego ze polozna przychodzi do domu po jakims czasie i patrzy czy dajemy sobie rade z dzidziusiem?


ja sie zglosilam do osiedlowej przychodni i jeszcze w tym samym tygodniu przyszla polozna. bardzo pomocna i fachowa. odpowiedziala na wszystkie watpliwosci, poradzila, obejrzala mnie i bobasa.
a ze zobaczyla ze macica mi sie wolno obkurcza to jeszcze zadzwonila w nastepnym tygodniu i przyslala kolezanke zeby sprawdzila czy jest lepiej.
i na szczescie jest juz lepiej, ale przy wizycie u pediatry mam jeszcze do nich wpasc to dokladniej mnie zbadaja.
wiec ja jestem bardzo zadowolona i w lekkim szoku ze panstwowa sluzba zdrowia bywa na takim poziomie.
KlaudiaGuza
CYTAT(N@dj@)
CYTAT(meggie)
w sumie nie chce zakladac nowego watku wiec piszę tutaj, jak juz po porodzie mamusie dochodzilyscie do siebie to powiedzcie czy funkcjonuje jeszcze cos takiego ze polozna przychodzi do domu po jakims czasie i patrzy czy dajemy sobie rade z dzidziusiem?


ja sie zglosilam do osiedlowej przychodni i jeszcze w tym samym tygodniu przyszla polozna. bardzo pomocna i fachowa. odpowiedziala na wszystkie watpliwosci, poradzila, obejrzala mnie i bobasa.
a ze zobaczyla ze macica mi sie wolno obkurcza to jeszcze zadzwonila w nastepnym tygodniu i przyslala kolezanke zeby sprawdzila czy jest lepiej.
i na szczescie jest juz lepiej, ale przy wizycie u pediatry mam jeszcze do nich wpasc to dokladniej mnie zbadaja.
wiec ja jestem bardzo zadowolona i w lekkim szoku ze panstwowa sluzba zdrowia bywa na takim poziomie.


widać że są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie icon_smile.gif

Kasieńko no to Ci zazdroszczę że mogłaś rodzić w tak komfortowych warunkach
kasienka25
W sumie nie najważniejsze są warunki ale podejscie lekarzy, położnych do rodzących, bo to jak pójdzie poród i jakie będzie się miało wrażenia i odczucia decyduje o wielu rzeczach później. Życzę Ci Klaudio wspaniałych wspomnień i mocno trzymam kciuki!!!!!
N@dj@
Z dzisiejszych wiadomosci icon_eek.gif icon_eek.gif icon_eek.gif


Urodziła dziecko w warszawskim tramwaju
Sudanka Sulafa Ismail urodziła dziewczynkę w warszawskim tramwaju linii 33. W porodzie pomogły jej dwie pasażerki. Matka i dziecko czują się dobrze i przebywają w jednym ze stołecznych szpitali.
"Wracałam ze spotkania i poczułam nagłe bóle. Wszystko tak się szybko działo. Sama byłam w szoku. Dwie kobiety mi pomogły urodzić na podłodze tramwaju, nim przyjechała karetka pogotowia" - powiedziała dziennikarzom świeżo upieczona mama szóstego dziecka.

Dziewczynka waży 3,2 kg. Na imię ma Duha, co po polsku oznacza "Światło".

Poród odbył się na trasie na odcinku między Rondem ONZ a Dworcem Centralnym.

"Motornicza zatrzymała tramwaj. Pasażerowie jadący w tym samym wagonie co ja - opuścili go. Byłam trochę zaskoczona, gdyż termin porodu miałam wyznaczony za kilka dni, ale wszystko przebiegło bardzo dobrze, bezboleśnie, mam zdrową dziewczynkę" - opowiadała Sudanka.

icon_eek.gif icon_eek.gif icon_eek.gif
Ewelinek
niezła hitoria icon_wink.gif to teraz powinnie jej zafundować dożywotnie darmowe bilety icon_wink.gif icon_lol.gif icon_lol.gif icon_lol.gif icon_lol.gif
goszka
Oh tak icon_lol.gif dozywotnie darmowe bilety icon_lol.gif
Ja się bałam,że urodzę w pociągu w drodze do szkoly icon_lol.gif icon_lol.gif icon_lol.gif
Bo chodzilabym do konca ale w 8miesiącu dostałam skurczy...W ..szkole icon_eek.gif icon_lol.gif icon_lol.gif icon_lol.gif
i matka mi powtarzala,ze to dobrze bo bezplatne bilety dozywotnie dostane icon_lol.gif icon_lol.gif
KlaudiaGuza
CYTAT(Ewelinek)
niezła hitoria icon_wink.gif to teraz powinnie jej zafundować dożywotnie darmowe bilety icon_wink.gif  :lol:  :lol:  :lol:  :lol:


no i jej i córeczce zafundowali darmowe przejazdy komunikacją miejską icon_biggrin.gif co za historia icon_eek.gif
Silije
Ja kiedyś zamieściłam na forum opis mojego drugiego porodu, skopiuję go, ale ostrzegam, że cierpię na słowotok icon_biggrin.gif

Byłam tydzień po terminie co już mnie niepokoiło i niecierpliwiło - w sobotę
po południu znowu uprawiałam szybkie marsze, piłam herbatkę z liści malin,
masowałam brodawki pod ciepłym prysznicem, wykorzystałam męża Wink. Po tych
zabiegach położyłam się spać i obudziły mnie jak zwykle skurcze. Ale tym
razem pojawiła się krew, co wzbudziło moją nadzieję, że tym razem nareszcie
nie są to skurcze przepowiadające! Była siódma rano, ciemny niedzielny
poranek 1 lutego, więc wskoczyłam jeszcze do łóżeczka i koło ósmej obudziłam
męża pytaniem, czy bardzo mu zależy na egzaminie, który miał dziś zdawać,
ponieważ mam dla niego na dzisiaj inną propozycję... Obudziła się Julka,
bidulka chora na ospę, więc poszłam ją przytulić i powiedzieć, że Emilka chce
wyjść na świat i pojedziemy do szpitala ją urodzić i rozstaniemy się na jakis
czas. Jeszcze koło dziewiątej rano wysmarowałam Julce pudrodermem wszystkie
krostki. Chciałam się zabrać za sprzątanie zanim zjawi się opiekunka do
Julki, ale coś mi wybitnie nie szły te porządki - skurcze zrobiły się zbyt
częste czy co? Zjadłam jogurt z musli (nie chciałam być głodna jak przy
długim porodzie Julki hehe). Poszłam zwymiotować jogurtem z musli. Ledwie
zdążyłam wziąć prysznic. W tym czasie mąż spokojnie jadł z Julką śniadanie
(nie chciał byc głodny przy długim porodzie hehehe) więc zaczęłam go
dyskretnie popędzać, żeby dzwonił po panią Anię. Musiałam to powtórzyć
kilkakrotnie, bo pewnie po poprzednim naszym porodzie rodzinnym nie mieściło
mu się w głowie, że można nie zdążyć do szpitala i "zgubić" Emilkę na
przykład w samochodzie Smile. Skurcze były co 3 minuty jak przyjechała ulubiona
pani Ania do zadowolonej Julci, a ja zaczęłam się domagać zakładania butów,
co 2 minuty w samochodzie... Troszkę byłam przestraszona - czemu one już tak
mocno bolą, co będzie później jak się zrobi gorzej to czy wytrzymam. Żebym to
ja wtedy wiedziała, że już nie będzie gorzej Smile. Mąż stwierdził potem, że
gdyby domyślał się mojego zaawansowania nie prowadziłby samochodu tak
spokojniutko Smile. Dojechaliśmy na parking, przeczekałam jeden skurcz w
samochodzie łapiąc męża za kark, drugi skurcz po drodze do drzwi Izby
Przyjęć - musiałam uwiesić się na kracie okiennej. Badanie przy przyjęciu - 8
centymetrów rozwarcia!!! Kilka razy pytam : ile? Ile??? Lekarka mówi do
kogoś - niech szykują wszystko do odbioru, to będzie ładny poród Smile.
Przebieram się, wywiad zbierają szybciutko, mąż też strzeszcza się z
przebieraniem, do windy, po drodze uwieszam się dysząc szybko na jakimś
wózku - do góry na porodówce jest pełne rozwarcie, nawet nie wiem jakim
cudem! Mąż ledwie zdążył wyjąć z torby aparat fotograficzny, o który się
upomniałam i wodę do przepłukania ust (była na dnie, ale nie spodziewałam
się, że będzie musiała byc natychmiast pod ręką.) Marzyłam o porodzie w sali
z wanną, ale w tej chwili nie ma to żadnego znaczenia, i tak nie zdążyliby
nalać nawet paru centymetrów wody. Zajmuję więc pierwsze lepsze stare łóżko
porodowe, z workiem sako pod plecami i ze spokojem nadchodzą skurcze parte.
Pęcherz przebity, wody nie są czyste, co mnie zaniepokoiło, ale KTG pokazuje
tętno jak dzwon. Pytam czy uda się bez nacięcia, lekarka i położna obiecują
się postarać, ale wkrótce okazuje sie że główka będzie duża. Oj, ja też
czuję, że to duże dzieciątko, muszę się napracować, nastękać z całej siły,
żeby je wyprzeć - a przy pierwszym porodzie JUlka (3410 g) wyślizgiwała się
przy całkiem lekkim parciu. Ku pomocy dostaję trochę oksytocynki i
przypominam sobie jak poprzedniego dnia oglądałam w telewizji zawody
strongmanów (jak to się pisze?) - no dosłownie coś identycznego jak ci faceci
wykrzywieni z wysiłku ciągnęli te ciężarówki Smile)). Nie czuje nacięcia,
wychodzi główka, duża okrągła mokra i wyobraźcie sobie, że dotykam jej po raz
pierwszy, to było cudowne! Reszta ciałka (też z caaaałej siły wypycham,
obstawiajcie ile ma to dziecko jak na drobną mamę która w 9 miesiącu ciąży
ważyła 58 kilo, a przed ciążą 42). Paweł robi pierwsze zdjęcie i uwiecznia
chwilę gdy wyciągam ręce po moje dziecko domagając się by natychmiast dali mi
ją na brzuch! Dostaję na chwilkę - jejku jaka słodka kuleczka, dopytuję się o
punkty - jest dziesiątka! Tatuś dumny, zaskoczony tempem całej sprawy
przecina pępowinę, choć przy pierwszym porodzie bał się przeciąć, teraz robi
to z miną "Ech rutyna" Wink i mówi mi na ucho, że właśnie skończył się tamten
egzamin, po czym leci za córeczką z aparatem... Łożysko, sprawne szycie i
podają mi wagę - mała ma 4 kilo! Znów pytam kilka razy czy się nie
przesłyszałam - 4 kilo? Skąd!? Czekamy z mężem aż wróci z obserwacji
noworodków, ja tak niecierpliwie, że kilka razy go tam posyłam - a tymczasem
obdzwaniamy rodzinkę i ślemy SMSy (moi rodzice są w szoku, przecież ledwie
słyszeli ode mnie przez telefon, że wyjeżdżamy do szpitala). Wreszcie,
jeszcze na sali porodowej, dostaję moją dorodną panienkę i przystawiam do
piersi a ona zaczyna ssać tak jakby to robiła juz milion razy! Ma otwarte
cudne oczy, przedstawiamy się jej - to mama, to tata, witamy... Po dwóch
dniach jesteśmy w domu i do kompletu brakuje nam tylko czteroletniej
siostrzyczki, która musi dokończyc ospę u dziadków Sad.
Emilia jest wspaniałym nowym człowiekiem, uwielbia pierś i kąpiel, a ja
jestem oszołomiona tym cudem życia i niesłychanie zrelaksowana przy karmieniu
i pielęgancji w porównaniu do pierwszego razu gdy debiutowałam jako mama.
Niech wam się tez tak rodzą zdrowe kochane dzieci - czego serdecznie życzymy!
AnnieLo
Silije - przepiekny opis! icon_biggrin.gif Az mi sie zachcialo rodzic... icon_lol.gif
aksonia
Ja też się dołaczam icon_biggrin.gif podkreślam że skopiowałam swój opis z lipcówek..bo rodziłam 30 godzin i tego nie byłabym w stanie teraz opisać, bo poprostu zapomniałam jak to było wink.gif
aha dziewczyny które będą rodzić ....nie bierzcie sobie opisu do serca bo każda z nas inaczej to przechodzi
icon_biggrin.gif icon_biggrin.gif Tak więc wszystko zaczeło sie już dzień wcześniej takimi bólami jakby
miesiączkowymi tylko że troszkę bardziej naslionymi ale myślałam że to normalne w ciąży bo wcześniej zdarzało mi się to tylko że były to bóle znacznie lżejsze..około godziny 23:30 jak zwyklt położyłam się spać ale już po 15 min odczułam ból którego wcześniej nie znałam tzn. taki ucisk na dole brzucha i to niezły..pomyslałam o tym że może się coś zaczyna i zaczełam odliczć czas i z tego wszystkiego zasnęłam..ale około godz.1:45 obudziły mnie odchodzące wody, nie było ich dużo ale odchodziły..wyskoczyłam z łóżka obudziłam męża spanikowana..jezdziemy do szpitala..mąż zaczął mnie uspokajać że to jeszcze nie czas, że najpierw policzymy co ile mam bóle, a bóle zaczęły sie już co 15 min..z dokładnością..czekaliśmy tak żeby były co 10 min..i tak pojechaliśmy około godz.5:00 do szpitala...tam zrobili mi badania..ktg wykazywało bóle ale nie było rozwarcia więc kazali spacerować i co pól godzinki przychodzić na badania..około godz..6:30 podłączyli mnie do ktg , bóle były intensywniejsze ale zero rozwarcia, więc tak z bólami chodziłam , zjadłam śniadanie a potem o godz.11:00 zrobiono mi masaż szyjki który holernie bolał..i dalej zero rozwarcia i do tego szyjka zrobiła się twarda..o godz.13:00 zdecydowali się dać pigułkę na to żeby szyjka stała się elestyczna i zaczęła się rozwierać..po tym dostałam bóli okropnych..skurcze były co 5min, nie wytrzymania..dostaliśmy pokój z łóżkiem małżeńskim i mąż leżał ze mną a ja się wiłam z bólu..ciągle przychodził lekarz sprawdzać rozwarcie i dalej nic..potem zrobiono mi lewatywę..i tak męczyłam się z tymi bólami od godz.13:00 do 19;00 bo przyszedł lekarz i zapytał się o znieczulenie w kręgosłup tzw.PDA zgodziłam się odrazu bo już nie mogłam wytrzymac przez te skurcze..zabieg trwał około 10 min...bolało troszkę, i tak z tym welfronem w kręgosłupie byłam przez następne kilkanaście godzin..ale jak mi podano znieczulenie to odrazu poczułam ulgę ale nie na długo bo trwało to zaledwie 2 godzinki i dalej czułam ból..potem dostałam następną dawkę tylko że po następnej dostałam strasznych wymiotów..i lekarz zdecydował że następna będzie lżejsza dawka...i tak do około 23:oo byłam bez bóli..ale tylko z 2 cm rozwarcia..zdecydowano że podadzą mi oksytocynę i wtedy się zaczęło..od podania oksytocyny minęło 2 godzinki i potem już nie liczyłam czasu...dostałam potężnych bóli..czasami traciłam świadomość..podano mi lekkie znieczulenie bo już nie mogłam brać więcej i to tylko zadziałało na godzinkę i tak wlaczyłam z bólem..nie pamiętam dokładnie jak to było tylko mąż mi opowiadał ze błagałam o znieczulenie..płakałam strasznie i prosiłam męża żeby mi pomógł...ja naprawdę tego nie pamiętam..mąż mówił że czasami świadomość traciłam..wiem że przed tymi bólami parłam ze 10 razy, bo po oksytocynie miałam 10 cm rozwarcia...potem dowiedziałam się że mały utknął główką w miednicy i go ścisło bo miał za dużą główkę zeby mógł się normalnie urodzić..a mój organizm zaprzestał akcji porodowej..potem tylko pamietam że przybiegli lekarze..dali mi papiery do podpisania dostałam znieczulenie i zawieżli mnie na sale OP..tak popodłaczali mnie..ja sie okropnie trzęsłam..i nagle poczułam jakk mnie tną..dosłownie czułam jak skalpelem przecinają mi brzuch po lewej stronie..okazało się że zle leżałam podczas znieczulenie i poszło więcej na prawą stronę..potem słyszałam jak doktor mówi coś o narkozie..ja wystraszona..tak bardzo chciałam mieć męża przy sobie a mu nie pozwolono być przy mojej głowie..tylko stał z boku..czułam tylko głaskanie po policzku przez panią anestozjolog że ma się uspokoić i potem błogi sen..obudziłam się z wodokiem na mojego męża trzymającego maluszka w ramionach..płakał bardzo a jak mi go mąż położył obok to się uspokoił..po narkozie miałam wysoką gorączkę i ogólnie dwie godzinki po ciężko to przechodziłam..Danielek był na świecie o 5:45 a ja już o 18 stej wstała z łóżka..i to zaważyło na tym iż potem szybko doszłam do siebie..na szczęście...i tak oto przebiegał mój poród..był ciężki ale już zapominam..bo jak patrze na synka to on mi wszystko wynagrodził
icon_biggrin.gif icon_biggrin.gif
Silije
Aksonia, współczucia, to ile ważył twój synek, że był za duży, aby się urodzić? Dobrze, że wszystko się dobrze skończyło.
kasienka25
To fakt każdy poród inny ale za to dzieciak wszystko wynagradza:)))
Agulka 333
Ja też dorzucę swoje wspomnienia z porodów.
Jak przyszedł na świat Pawełek
To było w styczniu 2001 roku. W nocy z sobotę na niedzielę obudziłam się o 3.00 w nocy z uczuciem wilgoci. W pierwszym momencie pomyślałam sobie, że posiusiałam się poszłam do łazienki przebrałam się i wróciłam do łóżka. Mój mąż jeszcze nie spał siedział całą noc przed komputerem bo miał pilne zlecenie. Zapytał się czy wszystko w porządku a ja tylko wygoniłam go spać. Podczas gdy on rzeczywiście położył się spać ja już nie zasnęłam. Rozpoczęły się skurcze. W pierwszym momencie nie wiedziałam, że to skurcze odczuwałam ból jak przy okresie intensywny tylko w dole brzucha. Po godzinie skurczy zaczęłam podejrzewać co się kręci i zaczęłam te skurcze mierzyć. Z początku były co 15 min, potem co 10 min Byłam totalnie zaskoczona nawet nie miałam spakowanej torby. Dopiero kiedy skurcze były już co 3 min stwierdziłam, że nie ma na co czekać i wtedy około godziny 7.00 obudziłam mojego ślubnego oznajmiając mu, że rodzę. Trafiliśmy do szpitala około godz. 8.30. Na dzień dobry zaczęło się od miliona pytań dobrze, że miałam męża ze sobą on odpowiadał a ja ... oddychałam. Na szkole rodzenia nauczyłam się oddychać torem brzusznym i ten oddech po prostu przynosił mi ulgę. Może z zewnątrz to śmiesznie wyglądało ale mnie przynosiło to ulgę. Zostałam zbadana - rozwarcie na 6cm, i dostałam lewatywę. Potem oboje przebraliśmy się i wsparta na ramieniu męża pokulałam się na porodówkę. Dostaliśmy pojedynczą salę do porodów rodzinnych. Skurcze już w tym momencie były bardzo częste - nie miałam siły chodzić więc siedziałam na łóżku w pozycji, która przynosiła mi ulgę oparta ramionami z tyłu. Największą katorgą było KTG. Leżenie na plecach przynosiło mi ból a tu jeszcze nie wolno się ruszać. Za to mój mąż był wspaniały. Cały czas był mi pomocny, dowcipkował z położnymi i masował mi plecki. O godzinie 12.oo było już pełne rozwarcie. Położna kazała mi położyć się na łóżku i zacząć przeć. Jednak moje wysiłki były bezowocne skurcze parte były słabiuteńkie. Z początku myślałam, że źle to robię ( tak też myślała położna) ale widząc jak się wysilam a postępu nie ma zaraz dostałam cos na wzmocnienie - oksytocynkę. Niestety nic to nie pomogło - został więc zawołany lekarz. Przez chwilę były jakieś szepty potem po 1,5 godziny mojego parcia (byłam już wykończona) podniesiono mnie na nogi i tak z główką ( bo mąż mi mówił, że było już widać czuprynkę między nogami icon_biggrin.gif ) przekulałam się na salę do porodów ogólnych gdzie były wyższe łóżka i znów podjęłam próbę parcia dostając nastepną buteleczkę na ocucenie. A potem było tak: doktorka położyła mi jedną rękę z jednej strony mąż drugą z drugiej strony i zaczęli uciskać mnie nad brzuchem i wtedy dopiero mój synuś został wspólnymi siłami wypchniety na świat. W tym momencie poczułam taką ulgę i poczucie szczęścia, że w pierwszym momencie nawet nie zauważyłam, że synusia nie dano mi na brzuszek i tatuś nie przecinał pępowinki. Pawełek urodził się o godz. 15.30 b.wymęczony trudnym porodem i trzeba mu było podać troszkę tlenu. Ale zaraz jak tylko w asyście tatusia został zważony (3500g) i zmierzony (53cm) zaraz mi go przynieśli i w jednym momencie zapomniałam o bólu w czasie porodu. No i położne gratulowały mi super cichego choć trudnego porodu. Byłam nacinana ale nawet tego nie czułam a zszyła mnie rewelacyjnie lekarka, że nawet nie poczułam. Ogólnie byłam bardzo zadowolona z opieki położnych, które wspaniale pomogły mi przy porodzie a mąż przy porodzie to super sprawa polecam.

Jak przyszli na świat Dominisia i Piotruś
To już trudniejszy dla mnie temat wiecie dlaczego.
Początek znacie. Dzieci miały urodzić się w grudniu. Jednak niestety z zaskoczenia do dzisiaj nie wiem dlaczego 5-go września zaczęły odchodzić mi wody płodowe. Pojechaliśmy do szpitala w którym chciałam rodzić ale niestety lekarz stwierdził, że sprawa jest bardzo poważna i że on nie może mnie tu zostawić bo nie mają takiego sprzętu, żeby przyjąć takie malutkie dzieciątka. Wezwał karetkę i zostałam przewieziona do kliniki w Bytomiu. Tam trafiłam od razu na porodówkę. Tam położono mnie na sali porodowej (ohydnej zielonej ) i zrobiono mi wszystkie badania. Jakaś okropna ruda baba doktor powiedziała mi na dzień dobry czy zdaję sobie sprawę, że jak teraz urodzę to moje dzieci umrą icon_evil.gif możecie sobie wyobrazić co czułam. Tylko położne były bardzo życzliwe i b. mnie pocieszały i mój mąż był cały czas przy mnie (dobrze, że tego nie słyszał) Nie zdecydowano się od razu na cesarskie postanowiono mnie zostawić do rana, okazało się, że mam jakiś stan zapalny dlatego podano mi antybiotyk. Leżałam tak przez tydzień, dwa dni na porodówce potem na patologii ciąży. Wód było dużo więc była nadzieja, że uda się utrzymać moją ciążę jak najdłużej. Oczywiście musiałam cały czas leżeć i miałam krew pobieraną trzy razy dziennie, antybiotyk dożylnie i zastrzyki na rozwój płucek dzieci domięśniowo. Jednak niestety w nocy z poniedziałku na wtorek o godz 12.00 nagle zupełnie znienacka poczułam silne skurcze. Już od pierwszych chwil wiedziałam, że to skurcze chociaż jakaś wiedźma siostra (trafiłam na noc kiedy dyżur miała najgorsza czarownica siostra nazywana siostrą Hitler)wątpiła, że mam skurcze bo kładąc rekę na brzuchu ona ich nie wyczuwa. Ale ja byłam uparta więc siostra stwierdziła, że lekarz robi cesarkę więc muszę czekać. Ale się uparłam bezszczelnie siadłam jej na łóżku mówiąc, że poczekam (skurcze juz miałam co minutę) No to ona łaskawie zadzwoniła do innego lekarza. Dostałam butlę magnezu w kroplówce na powstrzymanie skurczy, Nic to nie pomogło. Skurcze były coraz silniejsze kiedy przyszedł lekarz i mnie zbadał powiedział już tylko jedno słowo - RODZIMY rozwarcie na 10 cm główka praktycznie już wychodzi. Rozpłakałam się bardzo nie chciałam już urodzić panicznie bałam się o dzieci ale niestety nie miałam już wyboru. Piechotą podreptałam na porodówkę - nikt mnie nie pocieszał nikt mnie nie trzymał za rękę nikt nie powiedział, że będzie dobrze.Na sali czekała już ekipa ludzi . Nie zdążyli zrobić mi lewatywy, nie pozwolono mi iść do ubiekacji i byłam we własnej koszuli. Usiadłam na fotelu porodowym i jednym skuczem partym urodziła się moja córeczka o 1.35, drugi sprawił, że mój synek wstawił się w kanał rodny a za trzecim o 1.37 przyszedł na świat mój synek. Nie pokazano mi dzieci - usłyszałam jedynie cichutkie miałknięcie moich dzieciątek co oznaczało, że żyją. Moje maluszki przyszły na świat 1 dnia 27 tygodnia ciąży świat mój synek. wg wyliczeń szpitalnych z wagą 900 i 700g . Zaraz potem podano mi narkozę - byłam czyszczona. Kiedy obudziłam się o 3.00 w nocy z narkozy myślałam, że to zły sen i dopiero kiedy pogłaskałam brzuszek doszło do mnie, że to prawda. Nie wiedziałam co dzieje się z dziećmi niewiele myśląc zadzwoniłam po męża. Możecie sobie wyobrazić jaki był zaskoczony z początku myślał, że coś mi się pomyliło w środku nocy kiedy jednak domyślił się, że to prawda zaraz przyjechał. Nie chcieli go z początku wpuścić ale był tak nachalny, że musieli to zrobić. Poinformowano nas, że stan dzieci jest stabilny. Następnego dnia przewieziono dzieci do Centrum Pediatrii do Sosnowca. Resztę już znacie. Przyczyną śmierci Piotrusia było zakażenie wewnątrzmaciczne spowodowane pękniętym pęcherzem płodowym. Dlaczego pękł pęcherz tego nie wie nikt.

Podsumowując wolałabym cierpieć jak przy pierwszym porodzie a żeby wszystko skończyło się szczęśliwie niż mieć taki lekki poród po którym nic mnie nie bolało a z takim zakończeniem.
Więc pomyślcie o tym kiedy będzie Was bolało dziewczyny.
A wszystkim dziewczynym które mają porody przed sobą życzę powodzenia.
I oddaję hołd wszystkim, którzy dobrnęli do końca - nie pytajcie ile czasu to pisałam. Pozdrawiam Aga
Choco.
Aga przytul.gif chciałabym mieć w sobie taką moc, żeby cofnąć czas i sprawić, byś szczęśliwie dotrwałam do grudnia. Nie ma dnia bym nie myślała o Tobie, o Was...podziwiam Twoją siłe i trzymam kciuki za Dominiczkę.
AnnieLo
Agulka333 dziekuje Ci za te opisy. Jestes silna i madra kobieta. Zapamietam sobie na zawsze to zdanie, ktore napisalas: "Więc pomyślcie o tym kiedy będzie Was bolało dziewczyny.". Dziekuje! przytul.gif
KlaudiaGuza
Agulka bardzo Cię podziwiam musisz mieć w sobie dużo siły żeby to wszystko opisać. Życzę całej Twojej rodzince duuuużo zdrówka! przytul.gif przytul.gif przytul.gif przytul.gif przytul.gif
Inek
Agulka333 pamiętałam jak rozpoczęłam wątek lutowy, a Ty pisałaś, że dopiero wyskoczył ci brzuszek, przeczytałam opisy twoich porodów. Modliłam się za Was i modlą się, wierzę, że Piotruś czuwa nad Dominiką, by na święta wróciła do domu przytul.gif
To jest wersja lo-fi głównej zawartości. Aby zobaczyć pełną wersję z większą zawartością, obrazkami i formatowaniem proszę kliknij tutaj.