Witam wszystkich panów bardzo serdecznie,

Niestety i na mnie trafiła przykra konieczność walki o alimenty. Zaczęłam interesować się tematem i zauważyłam, że sąd potrafi czasami zasądzić po prostu grosze. Jest to dla mnie zaskakujące. W sumie przecież nie jest tak, że po rozstaniu rodziców dziecko jest np. w 80% mamy a w 20% - taty. Odpowiedzialność za jego poczęcie i wychowanie leży po połowie na obydwojgu rodzicach, prawda? Dlatego też wydaje mi się, że koszty utrzymania dziecka powinny rozkładać się także po połowie na każdego z rodziców. I to w sprawie o alimenty powinno być punktem wyjścia, a dopiero jeśli ten rodzic z którym zostaje dziecko (czyli najczęściej matka) chce więcej alimentów musi przedstawiać okoliczności i dowody, że rzeczywiście taki podział jest lepszy.
Np. moja sytuacja.... moja córa wymaga codziennej rehabilitacji co powoduje, że nie mogę oddać jej do żłobka i pójść do pracy, bo z dzieckiem trzeba o różnych porach jeździć na rehabilitację i do lekarzy. To wszystko powoduje, że koszty utrzymania Hani są b. wysokie (ok. 1300zł miesięcznie). W pozwie zażądałam by ojciec Hani pokrył 60% kosztów (ok. 800zł), bo ja ponoszę koszty nie bezpośrednio finansowe, zresztą ze względu na stan dziecka muszę być na wychowawczym. Dostałam 500zł czyli niecałe 40%. Dodam do tego zasiłek wychowawczy i rodzinny i mam niecałe 1000zł by utrzymać dziecko i siebie. Jak? Staję na głowie by coś dorobić (choć na wychowawczym mi nie wolno). I jakoś z pożyczkami na razie się udaje. Argument z którym często się spotykam, że 50% to za dużo - to, to, że facet/babka musi mieć prawo, by ułożyć życie od nowa i musi mieć na to kasę. Super! Rozumiem, tylko, że tym samym ten z rodziców, który zajmuje się dzieckiem zostaje jakby ukarany, bo odbiera mu się takie prawo...
Co Wy o tym sÄ…dzicie?
Pozdrawiam