Terminem male szczescia zwyklam z przyjaciolka okreslac z przekasem -przezyty dzień ktorego bilans wychodzi na plus -zalatwione sprawy itd. Po lekturze watku jak sie to robi dochodze do wniosku , nie wroc juz wczesniej mialam te przemyslenia , ze za grosz nie mam opcji male szczescia.Fakt ten oczywiscie niezmiernie utrudnia mi zycie prywatne ale nie cieszy mnie kwiatek zerwany na klombie ani nie cieszy mnie wytarty kurz , przetwory robie bo lubie i umiem i ma zwichniecie na temat zdrowej diety gdybym nie miala tak samo cieszylby mnie dzem lowicz.Owszem i owszem cieszy mnie nowy flakon Rodrigueza , cieszy mnie niezmiennie fakt, ze moj telefon nie milczy a glosy ktore z niego slysze naleza do ludzimadrych i swiatlych, cieszy mnie w koncu fakt caloksztaltu zycia no ale ten kwiatek z klombu nie cieszy a wrecz wkurza.b
Bo koleżanka to pewnie z Warszawy Słyszałam, ze w stolycy małe szczęścia nie cieszą, bo tam te..yyy jak się to nazywa..burzua mieszka
Mnie małe szczęścia typu kwiatek na codzień też nie cieszą. Jakoś nawet nie mam czasu na ich zauważanie. Takie małe szczęścia typu widoczki, spokojny oddech na tarasie cieszą mnie w trakcie urlopu. Ale znam osobiście jedną osobą, którą takie małe szczęścia cieszą i osobiście jej zazdroszczę tego optymizmu, aż mnie tym czasami wkurza
Mowisz? to co bedzie jak sie wreszcie do tych Moniek przeprowadze normalnie zwariuje ze szczescia.b
Hehe temat dla mnie.
Tylko nie wiem na ile wyczerpująco albo dokładnie uda mi się odpowiedzieć. Małymi szczęściami sie cieszę bo nie stać mnie na duże szczęścia czyli nie mam żadnych szans na wyjazd tylko z moim mężem - więc jak nam się udało w grudniu samym wyjechać na wykład Olego do Gdańska to cieszyłam się z każdej sekundy. ponieważ nie możemy od kilku lat wyjść razem do kina a chodzenie do kina uwielbiam - to jak wielkie święto traktuję te dwa razy w roku kiedy mogę obejrzeć film na "dużym" ekranie. Napisałam dużym w cudzysłowiu, bo w moim mieście nie ma multipleksu jest jedno kino a tam jest taki ekran, że moi znajomi którzy mają wypasiony telewizor mają chyba w domu to samo. Ale ponieważ nie pojadę 60 km do dużego kina to i tak kupuję popcorn (wiem kicz) i sprita i odjeżdżam na dwie godziny. Nie mam ani czasu ani kasy na fryzjera więc jak już idę to potem czuję się jak po weekendzie w ekskluzywnym spa i delektuję się każdą sekundą kiedy mam mytą głowę. Kiedy jadę rano do pracy to włączam radio które w końcu działa i słucham wiadomości - niesamowite to jest bo nikt mi nie przeszkadza, a ja już jestem taka dorosła i moge sama prowadzić SAMOCHÓD - chyba nie znudziło mi się to jeszcze chociaż od 10 lat mam prawo jazdy. Jadę za tydzień nie na wakacje, nie do Wrocławia i Czech - my jeżdzimy na WYPRAWY. I naprawdę nie ma znaczenia,że we Wrocławiu zarezerwowałam jeden z tańszych noclegów - zamierzam się tam czuć jak w 5 gwiazdkowym hotelu - dostanę pościel i nie będę musiała sprzątać za bardzo. Moje dzieci na bary mleczne mówia restauracja hehe. Kupiłam sobie torebkę - była przeceniona i kosztowała 63 złote - ale czułam się jakbym kupiła sobie oryginalną "Birkin". Cieszenia się drobiazgami uczę też dzieci - właściwie na każdym kroku - kupiłam im dziś gąbki do mycia się - żółtą, różową i niebieską. Jutro urządzę im zabawę pod tytułem mam dla Was prezent - zgadnijcie w jakim kolorze. Nad jeziorem kupuję im banknoty - takie z cienkiego jadalnego czegoś - jak zrobią zadanie dostają - jeden - ich koleżanka ostatnio dostała od taty plik - daję słowo, że nie cieszyły ją tak jak Nastkę, która musiała wejśc na drabinkę i zapiać jak kogut. W tamtym roku wybudowaliśmy dom - nie cieszyła mnie ani zmywarka, ani nowa kuchenka, ani piękny okap, ani piekarnik - byłam zmęczona i od tej pory wiem, że nie ma znaczenia za ile ani co się kupuje. Znaczenie ma jak się wtedy w tym czuję. Jest takie ćwiczenie - pewnie o tym pisałam juz kiedyś - jak się jest bardzo wściekłym albo smutnym to siada się przed lustrem i się na siłę uśmiecha. Po chwili mózg daje się nabrać widzi usmiechnieta gębę i zaczyna wydzielać endorfiny. Mój mózg daje się wyjątkowo łatwo oszukać - moge mu wmówić, że spotykają mnie same najlepsze rzeczy i czuć się szczęśliwsza. Acha cieszenia się *****ółkami można się nauczyć - najłatwiej jest wtedy kiedy ma się mało - mało czasu, bardzo mało pieniędzy, mało zdrowia, mało przyjaciół. mało ciepła w domu (jak wzrosła temperatura w domu nr 1 z 8 stopni w grudniu do 11 to byłam naprawdę szczęśliwa). Dobra długo to kończę.
ja tam wychodzę rano na balkon, jest ciepło (bo lato), przędziorek na róży zdechł, i jestem zajeżyście szczęśliwa
PS: oops, nie wypikało PS2: nie mogłam wytrzymać, sama się scenzurowałam
no tak mi wypikało *****ółki a Tobie zajebiście nie - masz powód do szczęścia - możesz bezkarnie przeklinać
powinnam chyba sprawdzić stan konta, bo odczuwać małe szczęście umiem z powodu porannej kawy i gazety przeczytanej w spokoju
zwłaszcza ze to dobro nadzwyczaj rzadkie małe szczęścia to sens zycia, reszta to jedynie komfort nieposiadania problemów na poziomie bazowym, odwrotnie niż McJagnie, niedobory na poziomie bazowym zdecydowanie mi osłabiają radość z malych rzeczy
Niedobory na poziomie bazowym kiedy znikają zdecydowanie pozwalają dostrzec przeciętnemu śmiertelnikowi (oczywiście nie Tobie Aluc) małe szczęścia . Dzieki kontrastowi, że tak powiem.
Dobranoc idę spać bo jutro będę tak nieprzytona, że będę miała dużo niedoborów bazowych.
Mam wrażenie, że to nie kwestia lokalizacji a charakteru, nastawienia do życia . Ja mam, nomen omen, to szczęście że nie dość, że umiem się cieszyć z drobiazgów, to generalnie mało co mnie wyprowadza z równowagi. Mój mąż przeciwnie.
Ilustracja: wysiadł nam gaz w aucie, dowiedzieliśmy się przy przeglądzie, że jeździmy na bombie, całość do wymiany. Małż: *(^(%$$^(*(* znowu kasa w to auto, co za dzień do dupy, (*%**$*$4 ja: kurcze, to super, że teraz był ten przegląd, nic nam się nie stało. Kij z gazem I dla mnie to było całkiem spore szczęście.
Mnie cieszą małe szczęścia, mam swoje różne, ale zupełnie niewerbalnie tzn. na próby zwerbalizowania czynione w mojej obecności przez kogoś, albo na zmuszanie mnie do zwerbalizowania reaguję agresywnie. Poza tym mam permanentne poczucie szczęścia a jeśli w ciągu najbliższego tygodnia moi rodzice nie palną mi więcej niż 10 kazań to będzie to szczęście nie tylko małe ale i wielkie i udany urlop.
Hm na poziomie bazowym jestem zaspokojona ,moze to kwestia charakteru faktycznie ale ni cieszy mnie bizuteria z trawki polnej zdecydowanie wole Kruka no takie mam niedobory.b
a czemu owa trawka czy kwiatek czy w ogóle botanicznie musi być? Bo chyba przestałam chwytać.
Orzeźwiający poranek na trawie z kubkiem kawy w ręku- to mnie cieszy co rano (dopóki zima nie przyjdzie-później to dół), a obok mnie moje dziecko tez z kubkiem kawy w reku- kawy inki to jedyny moment kiedy jest spokojne i siedzi i nei trzeba za nim ganiać ani nic robic- tak ładuję akumulatorki.
Mam skłonności do melancholii i mniejszych czy większych dołków, ale jakoś po czasie zaczyna mnie przytłaczac moja kiepska forma i zaczynam się wtedy cieszyć *****ółkami- od razu robi mi się lepiej. Nie cieszą mnie żadne zakupy, a ni nowo nabyte rzeczy- radość w każdym bądź razi ejest krótka. Więc mniemam, że to musi siedzieć w nas- taki nas wewnętrzny kod Niektórzy mają wszystko i nei są szczęśliwi, inni mają mało i są szczęśliwi. Stan posiadania jest obojętny.
Jestem generalnie dość optymistycznie nastawiona do życia. Myślę, że to daje mi siłę. I myślę też, że Ci, którzy unurzali się w kłopotach finansowych po uszy, albo i po czubek głowy, którzy mieli w swoim życiu chwile walki i przetrwanie, wyborów w stylu "kupić drożdżówkę, batonika czy za tę samą kwotę chleb dla całej rodziny na 2 dni" uczą się doceniania owych małych szczęść, znajdowania ich wokół siebie. Mieszkałam niedawno w obrzydliwym mieszkaniu, gdzie rzeczy trzymało się w kartonach i w ogóle było byle jak. Ale wiecie jak za oknem słowiki śpiewały?! Wiecie jaki tam był cudny widok z okna? Już od długiego czasu nurzam się w poważnych brakach finansowych. Zamykam na nie oczy. Dostrzegam raczej to, że lody pysznie smakują, że pobliskie ciuchlandy maja fajne ciuchy, że otaczają mnie świetni ludzie, że kwiatki u sąsiadki na balkonie fajnie kwitną. Drobiazgi. Wszystko potrafi sprawić, że mi się dusza śmieje. Cieszy mnie dobry film obejrzany razem z mężem, cieszy mnie dobra kawa wypita w spokoju. Mam tak mało w sensie konsumpcyjnym, a tak wiele w sensie niematerialnym, że naprawdę mam się z czego cieszyć.
P.S. I tak, z całą pewnością jest to kwestia charakteru. Oraz tak, a nie inaczej ustawionych priorytetów. Jestem generalnie dość optymistycznie nastawiona do życia. Myślę, że to daje mi siłę. I myślę też, że Ci, którzy unurzali się w kłopotach finansowych po uszy, albo i po czubek głowy, którzy mieli w swoim życiu chwile walki i przetrwanie, wyborów w stylu "kupić drożdżówkę, batonika czy za tę samą kwotę chleb dla całej rodziny na 2 dni" uczą się doceniania owych małych szczęść, znajdowania ich wokół siebie. Mieszkałam niedawno w obrzydliwym mieszkaniu, gdzie rzeczy trzymało się w kartonach i w ogóle było byle jak. Ale wiecie jak za oknem słowiki śpiewały?! Wiecie jaki tam był cudny widok z okna? Już od długiego czasu nurzam się w poważnych brakach finansowych. Zamykam na nie oczy. Dostrzegam raczej to, że lody pysznie smakują, że pobliskie ciuchlandy maja fajne ciuchy, że otaczają mnie świetni ludzie, że kwiatki u sąsiadki na balkonie fajnie kwitną. Drobiazgi. Wszystko potrafi sprawić, że mi się dusza śmieje. Cieszy mnie dobry film obejrzany razem z mężem, cieszy mnie dobra kawa wypita w spokoju. Mam tak mało w sensie konsumpcyjnym, a tak wiele w sensie niematerialnym, że naprawdę mam się z czego cieszyć. P.S. I tak, z całą pewnością jest to kwestia charakteru. Oraz tak, a nie inaczej ustawionych priorytetów. Pięknie to ujęłaś, więc się w całej rozciągłości podpiszę. Mnie dodatkowo radością napawa fakt, że jesteśmy zdrowi. Wiem, leci to banałem, ale po ciężkiej chorobie mojego męża, doceniam szczególnie fakt, że jesteśmy razem. Z jakiegoś filmu cytat, że bieda to stan umysłu i gdy miewam z tego powodu doły, wynajduję powody "małego szczęścia" podobne do przytoczonych przez Maciejkę.
Moj umysl z cala pewnoscia nie jest w stanie biedy .Hm smiem jednakoz twierdzic , ze nie ma to zwiazku ze stanem posiadania ,bo miewajac w zyciu rozne bardzo okresy sformuowania male szczescia uzywalam w tym samym kontekscie .Mam wrazenie , ze moje intencje dobrze odczytala Monilka , owszem ciesza oko moje piekne widoki natury zreszta w takim samym stopniu jak piekne osiagniecia cywilizacyjne ,no byc moze jest to romantyzm inaczej.b
Spojrzawszy na temat świeżym okiem, powiem tak - czym innym cieszyć się z czegoś dlatego, że jest jakie jest, a czym innym jest cieszyć się pomimo. Bo jak kupuję sobie ciuchy na wyprzedaży (a rzadko kiedy kupuję kiedy indziej), to cieszę się głównie dlatego, że były tanie, a nie mimo tego. Nie czułabym satysfakcji z jakiejś super-kreacji, bo coś takiego się po prostu nie mieści w moim wizerunku samej siebie.
Podobnież nie wybiorę się na masaż niebiańskimi kulkami do salonu, a u mojej fryzjerki bardzo cenię to, że jest szybka i nie wydziwia - bo kiedyś byłam u takiej, u której cięcie zajmowało 2h a farbowanie 4h Nie wiem, czy to jest jasne, ale jeśli cieszą mnie małe rzeczy, to dlatego, że są takie a nie inne. Z drugiej strony jestem bardzo u*****liwa - i kompromisy mnie nie cieszą. Regularnie doświadcza tego mój biedny mąż, który w markecie nie umie znaleźć rzeczy, o które prosiłam. I w sytuacji kiedy w bilansie dnia mamy na plusie - że nie musiałam jechać na zakupy bo zrobił to mąż, a na minusie - że znowu kupił nie to masło - to dla mnie jest to bilans ujemny.
oooo dokladnie tak.b
Mnie tez wiele malych rzeczy potrafi cieszyc. Nawet taki kwiatek z klombu...a raczej nie sam kwiatek co swiadomosc, ze osoba go zrywajaca, myslala w tym momencie o mnie, o tym aby mi sprawic przyjemnosc...W sumie ten przyslowiowy kwiatek potrafi bardziej mnie uszczesliwic, niz cudny bukiet roz nabyty przez znajomych z okazji urodzin..."bo trzeba przeciez jej kwiaty kupic".
Albo zwykly spacer z A. Odkad Sophie chodzi do zlobka chodzimy sobie czasem na takie spacery...tylko my dwoje. No ciesza mnie te chwile niesamowicie. Inny przyklad, obrazy ktore namalowala nasza przyjaciolka.i podarowla ponad 1,5 roku temu (do tej pory lezaly zwiniete, dopiero miesiac temu je naciagnelismy)..powiesilismy ostatnio na scianie i wpatrywalismy sie w nie z usmiechami jak banan, bo w koncu nasz dom zaczyna nabierac kolorow, zaczyna byc jeszcze bardziej "naszym domem"...i to nie byla radosc z samych obrazow, a raczej z tego jaki charakter nadaly one otoczeniu. ...lub wieczor w hamaku...gdy Sophie juz spi, na dworzu jeszcze jasno i cieplo, klada sie w hamaku z ksiazka, w tle slysze rechot zab...i nic mi wiecej do szczescia nie trzeba... A poza tym mam podobnie jak Eve...staram sie dostrzegac dobre strony w tych nawet beznadziejnych czesem sytuacjach...to naprawde ulatwia zycie.
czytając, dochodzę do wniosku, że moje "małe szczęścia" są najczęściej kompletnie niezwiązane z działalnością innego człowieka
zatem kwiatek z klombu nie plasuje się w kategorii "małe szczęście" z drugiej strony pierścionek z brylantem nie plasuje się ani w kategorii "małe szczęscie" ani "duże szczęście", jest po prostu pierścionkiem z brylantem, co mi się należy jak psu zupa
Dla mnie "małe szczęścia" to te momenty w życiu, w których zatrzymuję się na moment i stwierdzam, że jest mi w życiu po prostu dobrze...
Takie chwile, kiedy ma się ochotę zawołać "Trwaj chwilo ! Chwilo, jesteś piekna !" Spacer plażą z dala od tłumu, kawa na tarasie z moim Mężem, sytuacje, w których widzę, że moim córkom dobrze jest razem... Moj umysl z cala pewnoscia nie jest w stanie biedy . Pisałam bieda w kontekście braku pieniędzy. Jedni swoje wielkie szczęście budują z małych szczęść, inni są szczęśliwi wielce, a jeszcze inni nieszczęśliwi Posłużę się cytatem z Kołakowskiego: Życie jest interesujące i zabawne pod warunkiem, że nie próbuje się być szczęśliwym. Dla mnie "małe szczęścia" to te momenty w życiu, w których zatrzymuję się na moment i stwierdzam, że jest mi w życiu po prostu dobrze... Agnieszka, świetnie to ujęłaś. Ostatnimi czasy mam takich chwil coraz więcej . Lęki się wyciszyły.. proszki odstawiam. Dobrze jest. Tfu, co by nie zapeszyć..
Przestalam zauwazac male szczescia odkad dostalam duze szczescie w postaci mojej rodziny. Albo inaczej, zmienily sie , teraz dotycza tylko tego co sie wiaze ze swietym spokojem i wolnym czasem tylko dla siebie
cieszenia się *****ółkami można się nauczyć - najłatwiej jest wtedy kiedy ma się mało - mało czasu, bardzo mało pieniędzy, mało zdrowia, mało przyjaciół. mało ciepła w domu święta prawda od jakiegoś czasu mam wrażenie, że czas biegnie za szybko, chcę się nauczyć tego celebrowania "małych szczęść"- wychodzi mi różnie Dla mnie "małe szczęścia" to te momenty w życiu, w których zatrzymuję się na moment i stwierdzam, że jest mi w życiu po prostu dobrze... Pięknie napisane i jak dla mnie oddaje istotę szczęścia. Teraz tylko trzeba zacząć trening zatrzymywania... Marghe, bardzo się cieszę Ja też się cieszę Ja swoje proszki odstawiłam ponad rok temu i chociaz chwilami mi ich brakuje to ogólnie chyba nigdy (od kilku lat) tak długo nie byłam bez leków. Moje małe szczescia niestety aktualnie sa materialne- cieszy mnie kazdy metr płotu, kazde zainstalowane gniazdko, nawet kazde zamówione w necie urzadzenie. Bo te małe szczescia przyblizaja mnie małymi kroczkami do tego wielkiego- własnego domu. A najbardziej cieszy mnie kazda nowa umiejetnośc mojego dziecka- taka której np 2 lata temu bym sie nie spodziewała- w sensie nie spodziewałbym sie ze kiedykolwiek sie nauczy. I to są moje najwieksze chocia malutkie szczescia.
ja tez mam swoje male szczescia,wiele z nich sprowadza sie do dwu i pieciolatki
Chocby dzisiaj,mialam mega dola pierwszy raz od baaaaardzo dlugiego czasu poplakalam sie,wyszlam z dziecmi z domu i pojechalysmy sobie takim malym turystycznym pociagiem po miasteczku,jak tylko ruszyl mialam swoje male,duze szczescie,dziewczynki o malo nie oszalaly z radosci I jak maz wroci dzisiaj pozno z pracy,przytuli mnie to tez bedzie moje male szczescie
najczęściej te małe szczęścia widzę w ... nieszczęściu
tak trochę złośliwie i z nutką ironii,że lepszy rydz niż nic np. jak mi się waliły tarasy cieszyłam się,że nie leci w całej chałupie jak Anton przejechał drucianą szczotką po samochodzie -cieszyłam się,że nie po moim tylko mężowskim -tamten taniej zrobić robotnicy staneli okoniem i nie chcieli okien wstawić? super -toż straciłabym na nie gwarancję,a tak "spece" wstawią mi i parapety w cenie nauczyłam się "cieszyć" z byle czego,bo inaczej człek by zwariował a przede mną jeszcze dłuuugi remont małych radości muszę wynaleźć ze 2 tony
Temat dla mie na czasie, bo ostatnio z koleżanką o tym rozmawiałyśmy. Stwierdziłyśmy, że "małe szczęścia" przytrafiają się ludziom (a raczej je dostrzegają) żyjącym teraźniejszością, tu i teraz. Bo ludzie żyjący przeszłością czy przyszłością raczej tego nie widzą albo nie chcą zobaczyć, skupieni są na czymś innym: na rozpamiętywaniu (co by było gdyby, mogłam to inaczej zrobić, mogłam wyjść za mąż za kogoś innego) albo na planowaniu (nieważne, że ta kawa jest taka dobra, za tydzień kupię jeszcze lepszą).
Niestety jestem z tych osób, które małymi szczęściami nie potrafią się cieszyć, bo zwyczajnie, może tak jak wspomniała Kaszanna ich nie dostrzegają. Nie dostrzegam przysłowiowej pszczólki na kwiatku, bociana na gnieździe czy innych *****ółek. Za to rozlane mleko, rozerwana kieszeń czy takie inne drobiazgi potrafią mnie, będącą u skraju np. załamania nerwowego, doprowadzić do łez Jak sobie tą małą *****ółkę zrobię, np. dobrą kawę i przytaszczę gazetę na taras to martwi mnie to ile jeszcze jest w domu do zrobienia, kiedy najlepiej popłacić rachunki, dlaczego boli mnie kręgosłup itp. czyli generalnie zamiast relaksu mam czas na zmartwiena. Za to mój mąż jest mistrzem w tych *****ólkach i jego cieszy wszystko np: bażant za płotem, zajączek na drodze, kwitnące zielsko itp. To tak dla równowagi Czy ja coś tracę? Nie mam takiego wrażenia, bo cieszą mnie rzeczy duże np. to że dzieci mam zdrowe
Edi -jesteś calkiem normalna -my po prostu nie mamy czasu na te pier.dółki
ja właśnie dowiedziałam się,że mi okna nie przyjadą,dla tych chol.ernych szyb zrezygnowałam z Mazur,a pogoda jak drut i czego tu się cieszyć? ano rozgrzebałam chałupę i dzięki obsuwie odwalę remont przed oknami,skończą w piątek a ja w sobotę wytnę z siostrą nad Liwiec (szczęście w nieszczęściu,że Ona będzie mogła też dopiero w przyszłym tygodniu) więc wychodzę z założenia,że nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło szczęściem będzie jak nie zwariuję z remontem,oknami,dziećmi i mężem na raz To jest wersja lo-fi głównej zawartości. Aby zobaczyć pełną wersję z większą zawartością, obrazkami i formatowaniem proszę kliknij tutaj.
|