Kilka tygodni leżałam z Kamilą w szpitalu. W tym czasie co kilka dni wpadałam na noc do domu, głównie w celu gruntownej dezyfekcji syna. Któregoś wieczora proszę:
-Filip, umyj siÄ™
- Już się umyłem - odpowiada
- A co konkretnie myłeś?
- Zęby.
- Które - pytam chytrze
- Jedynki, bo mi wystają i dwójki, bo są obok
Innego razu zmęczona o granic zachęcam syna do samodzielnych ablucji:
- Filipku, możesz dziś umyć się sam? Mama chwilę odpocznie i później poczytamy. Dobrze
- Ale ja już się myłem - pada odpowiedź
- Ne słyszałam lejącej się wody i nawet nie widziałam żebyś wchodził do łazienki
- Bo się myłem rano.
Kolejnego wieczora, po "samodzielnym myciu", które trwało jakieś 5 sekund, tonem nieznoszącym sprzeciwu nakazuję:
- Filip, umyj nogi!
- Ne! - pada harda odpowiedź
- Marsz do łazienki umyć nogi!
- Poiedziałem NIE! - wrzeszczy zmęczony młodzieniec
- NATYCHMIAST-UMYJ-NOGI!!!
Dziecko zaczyna szlochać...:
-Daj mi coś powiezieć - krzyczy przez łzy - No daj mi coś powiedzieć, mówie ci! Daj mi coś powiedzieć!!!
- Mów - zgadzam się, widząc, że się nakręca
- Ja juzmyłem nogi! Myłem, mylem, myłem!!!
- Taaak? A kiedy?
-Przedwczoraj!