Przykro mi
A od siebie dodam, ze takie przypadki nie są rzadkie, niestety. Leżac w kolejnych ciązach na patologii byłam s wiadkiem kilku bezsensownych smerci dzieci jeszcze w łonach matek. Najbardziej wstrząsnęa mną historia pewnej kobiety, czterdziestolatki, która prawie dwadzieścia lat leczyła się by zajść w ciaze. W końcu się udało. na patolgie trafiła dwa dni po terminie, byla pacjentką ordynatora oddziału. Przypominam - czterdziestolatka, pierworódka. Była pod taką samą opieką jak my wszytskie lezace wówczas w szpitalu. Z raci wieku i przenoszenia miała tylko częściej robione KTG. Co dwie godziny, bbodajże. Kobieta była pełna nadziei, radosna, nie bała sie wierzac, ze jest pod doskonała opieką (de facto lekarza, dzięki któremu m.in. ja straciłam swoje pierwsze dziecko
, wiele inych kobiet również). Mąz praktycznie nie wychodził ze szpitala. Do dzis pamietam jak którejs niedzieli zrobione jej zapis tanów. O 17.00. Podobno było wszytsko ok. Ale, ponieważ było to już chyba 5 dni po terminie
, mąz tej kobiety zadzwonił do ordynatora proszac o przyjazd i zbadanie zony. Ten uspokoił go, ze na pewno wszytsko jest ok, że w tym wieku zdarzaja sie porody po terminie, itd, itd.Przyjechał po jakimś czasie. Zbadał pacjentke, zlecił kolejne KTG. Zapis zrobiono o 19.00. Dziewczynka juz nie zyła
Boże, nie zapomnę nigdy wzroku tych ludzi. jej, siedzacej na korytarzu w szpitalnym fotelu i jego klęczacego u jej stóp kiedy przez łzy prosili maleństwo by dało znak zycia. By powiedziało, ze jest, zyje, czeka....
Nie zapomnę. I pogodzic sie nie mogę z tą śmiercią. Bo wystarczyło tylko chciec.