To jest uproszczona wersja wybranego przez Ciebie wątku

psychoterapia

Kliknij tutaj aby przejść dalej i przeczytać pełną wersję

Stron: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21, 22, 23, 24, 25, 26, 27, 28
chaton
Orinoko, ja chcialam tylko dodac, ze ta puszka padory sie kiedys sama otwrzy, jak nic z nia nie zrobisz,bo mechanizmy obronne, jak wyparcie dzialaja na krotka mete. Wyparte emocje wyjda inaczej, na przyklad choroba. Warto spotkac kilku terapeutow i wybrac takiego, ktory pasuje Tobie, z ktorym sie dobrze czujesz i ufasz mu.
kawinka
Witam, wiem, że jesteście już zaprzyjaźnione, ale czy i ja moge do Was dołączyć? Chyba od zawsze zmagam się z wieloma problemami opisanymi przez was, od 2 miesięcy biore leki przep. przez psychiatrę, on tez skierowal mnie do psychologa - byłam dopiero na pierwszej wizycie, ale już czuję, że to powinno mi choć trochę pomóc.Spotkania będę miała co tydzień, jadę w poniedziałek.
I ja zmagam się z problemem - robić wszystko, by inni byli zadowoleni, by nikt na mnie się nie złościł, by wszyscy mnie akceptowali i kochali, a najbardziej oczywiście rodzice, chociaż jestem dorosła kobietą, z mężem i 4 l.dzieckiem. Czuję ciągle napięcie, jakbym cały czas szykowała sie do ataku, oddycham bardzo płytko, mam straszne migreny , a teraz gdzieś od prawie 3 lat mam prawie stale bóle brzcha(takie jak przed egzaminem).Już nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić...
aneea
Dziewczyny, czytam, czy raczej podczytuję, nic nie piszę, przepraszam, może kiedyś się przełamię.

Chciałam tylko napisać "nowym" w wątku dziewczynom, że ja również jestem po - krótkiej, bo kilkumiesięcznej - terapii. Na dłuższą niestety z jednej strony nie było mnie stać, a z drugiej strony czułam, że to powinno mi wystarczyć.

W czasie terapii wspomagałam się lekami.

Do całego pomysłu leczenia byłam nastawiona dość sceptycznie, nie wierzyłam, że to coś zmieni, ale byłam już tak zdeterminowana, że stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia - no, może trochę kasy icon_smile.gif.

Mogę śmiało powiedzieć, teraz, po tych kilku miesięcy pracy nas sobą, że nigdy nie czułam się z sobą tak dobrze, to jak zmieniło się moje podejście do siebie, do ludzi, do moich problemów to po prostu jest niesamowite.

Chcę Wam powiedzieć, że warto i trzeba spróbować, życie ma się jedno i szkoda się męczyć, czasami okazuje się że całkiem bez sensu, czasami z wydumanymi problemami.
Warto poukładać sobie to wszystko w głowie, zrobić porządek z emocjami, dla tego uczucia, że odzyskało się kontrolę nad sobą i swoim życiem.

Jestem inną osobą, jest mi ze sobą dobrze, zaakceptowałam swoje słabości i po prostu lubię siebie a i świat jakby piękniejszy icon_wink.gif

Wiem, wiem, może gadam jak potłuczona - ale co mi tam icon_smile.gif

Dziewczyny zawalczcie o Siebie, bo naprawdÄ™ warto.
Trzymam kciuki! icon_smile.gif
chaton
kawinka, aneea: witajcie i piszcie.

Aneea: super, ze czujesz sie lepiej, mize innych zmotywuje. Zawsze warto zajac sie soba, nawet jesli pierwsze proby sa czesto nieudane.

To ja sie wam przy okazji pochwale, ze zrobilam duzy postep, bo zaakceptowalam juz miesieczne zwolnienie z pracy. Dzieki mojej teraputce, ktora zapewnila mnie, ze jest mi potrzebne i ze swiat nie przestanie sie krecic, jak sobie odpoczne i dojde do siebie po ostatniej stracie. Czuje sie troche winna, ale nie az tak.
Bianka
CYTAT(aneea @ Sun, 15 Jan 2012 - 01:49) *
Dziewczyny, czytam, czy raczej podczytuję, nic nie piszę, przepraszam, może kiedyś się przełamię.

Chciałam tylko napisać "nowym" w wątku dziewczynom, że ja również jestem po - krótkiej, bo kilkumiesięcznej - terapii. Na dłuższą niestety z jednej strony nie było mnie stać, a z drugiej strony czułam, że to powinno mi wystarczyć.

W czasie terapii wspomagałam się lekami.

Do całego pomysłu leczenia byłam nastawiona dość sceptycznie, nie wierzyłam, że to coś zmieni, ale byłam już tak zdeterminowana, że stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia - no, może trochę kasy icon_smile.gif.

Mogę śmiało powiedzieć, teraz, po tych kilku miesięcy pracy nas sobą, że nigdy nie czułam się z sobą tak dobrze, to jak zmieniło się moje podejście do siebie, do ludzi, do moich problemów to po prostu jest niesamowite.

Chcę Wam powiedzieć, że warto i trzeba spróbować, życie ma się jedno i szkoda się męczyć, czasami okazuje się że całkiem bez sensu, czasami z wydumanymi problemami.
Warto poukładać sobie to wszystko w głowie, zrobić porządek z emocjami, dla tego uczucia, że odzyskało się kontrolę nad sobą i swoim życiem.

Jestem inną osobą, jest mi ze sobą dobrze, zaakceptowałam swoje słabości i po prostu lubię siebie a i świat jakby piękniejszy icon_wink.gif

Wiem, wiem, może gadam jak potłuczona - ale co mi tam icon_smile.gif

Dziewczyny zawalczcie o Siebie, bo naprawdÄ™ warto.
Trzymam kciuki! icon_smile.gif


Jak milo czytac takie posty!

Ja tez uwazam ze warto przemeczyc sie i zaczac pracowac nad soba.To trudny i dlugi proces ale naprawde warto.


kawinka witaj i pisz zobaczysz jak to pomaga.

Chaton nalezy Ci sie odpoczynek.Zobaczysz swiat sie nie zawali a Ty sie zregenerujesz po ostatnich wydarzeniach.
kawinka
Bianka, mnie już nawet samo czytanie was bardzo pomaga, znalazłam wasze forum dopiero wczoraj przypadkowo, a teraz cały czas mnie ciągnie, by poczytać co piszecie... cieszę się, że jutro mam to spotkanie z psychologiem, za mną dopiero zapoznawcze, choć od razu się otworzyłam i nakreśliłam moje problemy, zresztą sama je też od razu zdefiniowałam i psycholog powiedziała mi, ze emocjonalnie jestem dalej 5letnią dziewczynka, ciągle proszącą o uczucia (wtedy narodziła się moja siostra, którą uważałam,że rodzice faworyzują,tzn. pozwalają na dużo więcej, natomiast ja miałam być tą na pokaz:posłuszną, grzeczną, ładną, wspaniale uczącą się itd. i oczywiście taką byłam, bo ciągle towarzyszył mi strach, z e ich zawiodę, ponadto musiałm opiekować się siostrą, bo rodzice albo w pracy, albo po południu coś robili).Teraz doszła jeszcze straszna rzecz:moja siostra 3 lata temu zmarła nagle we śnie (leczyła się na padaczkę), zostawiła 2,5letnią córeczkę, więc możecie sobie wyobrazić, co wszyscy czuliśmy. Wcześniej nie było między nami dobrych relacji, duża różnica wieku, ale kilka lat przed śmiercią zbliżyłyśmy się, więc strasznnie mi jej brakuje, mam poczucie winy, że nigdy jej nie mówiłam, jak bardzo mi jest bliska, bo to była naprawdę dobra i prostolinijna dziewczyna. Po tym wszystkim myślałam,że w tym nieszczęściu zbliżę się bardziej do mamy, że staniemy się bardzo sobie bliskie, jednak ona przelała chyba swoje uczucia na zięcia, czyli męża mojej siostry i wnuczkę. Ja znów czuję się odrzucona, choć czasem wyrzucam sobie, że jestem egoistką, bo nie rozumiem sytuacji...szkoda mi też mojego synka, który tak jakby stracił swą jedyną babcię, bo ona teraz całą energię poświęca wnuczce, choć wiem,że też przecież kocha mojego synka.Tak pokrótce chciałam wam naświetlić moją sytuację, chociaż oczywiście jest wiele jeszcze probleów.
Acha, będę miała terapię metoda poznawczo - behawioralną, któraś z was coś takiego miała?ma mi to pomóc patrzeć bardziej pozytywnie chyba...
domi
Macie problem z bliskością? Np. składając komuś życzenia na urodziny/rocznice ślubu itp nie mam odwagi przytulić, pocałować w policzek, szczerze uściskać. Ja jestem sztywna, moje życzenia wyglądają pewnie na nieszczere 32.gif . Mam jakąś blokadę przed bliskością z drugim człowiekiem, choć życzę mu jak najlepiej. Podobnie na powitanie nie umiem tak po prostu przejść do uścisku i pocałunku. Pewnie dlatego nie mam przyjaciół, sama ich do siebie tym zrażam. Trzymam prawie wszystkich na dystans. Najgorsze, ze wcale mi z tym nie jest dobrze a nie wiem za bardzo jak sobie z tym poradzić. Obserwuje jak inni na powitanie są tacy wylewni, potem z czułoscią składaja sobie życzenia, ściskaja się, cmokają w policzek a potem wyluzowani, uśmiechnięci przechodzą do codziennosci. A ja im zazdroszczę jest spontaniczności. Nie mam po prostu odwagi by wejsc i uściskac i cmoknąć kogoś. Nie wiem ale ja nawet się nie stresuję, tylko tak zwyczajnie uciekam jak pies z podkulonym ogonem... często nawet nie składając życzeń 37.gif . Potem się z tym źle czuję i jestem na siebie wściekła. Może gdyby tamta strona pierwsza wyszła z propozycją, sama "podstawiła" policzek, lub sama mnie przyciągnęła do siebie ale to się rzadko zdarza. Ludzie widzą pewnie moje dziwne zachowanie i czują moją "niechęć" (podejrzewam, że odbierają to jako niechęć). Fakt, że moje nieudane próby spontaniczności/kontaktu fizycznego zniechęciły mnie na tyle, że już nawet nie podejmuje prób zmiany tego. Jakoś przywykłam, tylko innym czasem zazdroszczę takiego wyluzowania i otwartości... .
malinka1978
czesc!
po dluzszej nieobecnosci pisze co u mnie!

Terapie kontynuuje - w sumie bedzie juz koniec po 2 latach chodzenia. Ta terapia byla jedna wyjątkową niz wczesniejsze. dotknela wielu rzeczy, spraw dotąd niedostrzeżonych przez wczesniejsza terapeutke.

Objawów mniej (odpukac), funkcjonuje lepiej, sama na miescie( dokuczaly mi fobie i lęk w duzej ilosci osob itd)
podrózuje sama lub z malym dzieckiem icon_smile.gif

mam nadzieje ze taki satn zagosci u mnie na dluzej.

leki zazywam nadal ale to inny rozdzial icon_smile.gif
Bianka
Malinka strasznie sie ciesze z tego co napisalas.

Tak trzymaj!

przytul.gif
gwiazdeczka77
Witam dziewczyny. Chciałabym dołączyć do waszego wątku. Przeczytałam kilka stron i troszke mnie wciągneło, w wolnej chwili postaram się nadrobić stratę i przeczytać wszystko.
Mam jakiś problem ze sobą którego nie potrafie określić. Od pewnego czasu w moim życiu nastąpiło wiele zmian, pozytywnych i nagatywnych i jakoś chyba nie umiem tego wszystkiego sobie poukładać ;/ Na wszystko reaguje bardzo emocjonalnie, nie radze sobie w sytuacjach stresowych, często nie panuje nad sobą. Samej było mi ciężko z tym coś zrobić. Raczej nie mam w nikim jako takiego wsparcia. Pewne zdarzenia pomogły mi sie zdecydować na wizytę u psychiatry.
Od pół roku chodzę na terapię indywidualną do poradni państwowej mniej wiecej co dwa tygodnie. Początkowo wspomagałam się tabletkami uspakajającymi, które odstawiłam po dwoch miesiąciach. Były zdecydowanie za silne. A terapia...no cóż myśle że do tej pory wiele nie pomogła. Każde moje spotkanie z terapeutą wygląda tak , że ja ciągle mówie a on tylko słucha. Powiem szczerze, że jest to dla mnie irytujące. Moim problemem m.in jest porozumiewanie sie z innymi ludzmi. Trzymam sie tego że nikt mnie nie rozumie, nikt nie rozumie moich problemów, nikt nie bierze ich wogole pod uwagę. Idac do psychiatry miałam nadzieję że to "wrażenie" zniknie, bo w głębi siebie czuje, że tak nie jest, że jednak znajdzie sie ktoś kto rozumie.
Dodam tutaj że pragnąc zmienić ten swój lęk przed ludźmi, w międzyczasie zaczęłam szukać pracy intensywnie. Stwierdziłam że już złapię sie czegokolwiek żeby tylko wyjść z domu. Znalazłam staż w przedszkolu publicznym- były to 3 miesiące pracy z dziećmi, które wzmocniły mnie na tyle, że zrobiłam drugi krok zapisując sie na studia. Polubiłam pracę w przedszkolu i wiem już że wybierajac sie na pedagogike zmierzam ku realizowaniu tego co ja chcę robić w zyciu a nie tego co mi ktoś narzuci. Do tej pory byłam jakby zmanipulowana przez rodzinę, finansowo zależna, czułam sie jak w klatce. W dodatku nikt nie rozumiał moich potrzeb, nikt nigdy nie brał pod uwagę mojego zdania. Często czułam że mam dość życia, bo nie widziałam sensu swojego istnienia.
Moj terapeuta stwierdził że mój problem nadaje sie na terapię grupową...Moja pierwsza myśl: na terapię grupową?przecież moje problemy są takie beznadziejne, kto by chciał słuchać opowieści o mojej pogmatwanej przeszłości, o moich chorych problemach w domu, o moich kłótniach z rodziną. Ciągle wydaje mi się ze to nic w porównaniu z problemami innych. Że coś sobie wymyśliłam. Troche czytałam o psychoterapii grupowej w książkach od psychologii ale do końca nie jestem przekonana czy powinnam ją zacząć. Dużym stresem było dla mnie opowiadać o sobie jednemu terapeucie, który z resztą nic nie mówił, na moje pytania odpowiadał pytaniem albo bardzo ogólnie. Nie wiem jakbym czuła się w takiej grupie. Nie wiem jak moja rodzina by zareagowała na to że zgodziłam się na taka terapie. Do tej pory mąż wykorzystywał jedynie fakt, że się lecze, przeciwko mnie. Ciągle jakieś docinki, że jakby nic mi nie było to bym nie musiała się umawiać na kolejne wizyty. Nie rozumie, że sama tego chciałam a nie narzucił mi to terapeuta. Nie przyjmuje takich argumentów, że to nie choroba którą się leczy po jednej wizycie u lekarza, że robie to żeby sobie pomóc, nam pomóc, że w ogóle cokolwiek robie ze swoim zachowaniem.
Chciałabym wiedzieć czy któraś z was jest w trakcie lub zakończyła tego typu leczenie (terapię grupową)? Jak na to zareagowali najbliżsi? Czy jest sens mówić komukolwiek, że się na taką terapię chodzi? Dla mnie to było coś wielkiego że zdobyłam się na odwagę i poszłam do psychiatry. Inni patrzą na to całkiem inaczej. Jest wokół mnie wiele osob które same powinny się zdecydować a jednak nie maja odwagi tego zrobić. Jednak łatwo im przychodzi krytykowanie tych którzy na to się zdobyli. Martwi mnie również fakt czy lecząc się u psychiatrów mogę być w przyszłości pedagogiem? Chciałabym być nauczycielem dzieci i czy jedno nie przeszkadza drugiemu? Myśle, że bardzo pomocne w podjęciu decyzji o podjęciu terapi grupowej byłoby wasze zdanie. Mam wrażenie, że wszystkie tutaj jesteście bardziej doświadczone niż ja i silniejsze psychicznie, skoro terapia wam w jakiś sposób pomogła radzić sobie z problemami.
kawinka
Witam ,cieszę się,że ktoś tu czasem zagląda...Gwiazdeczka, dobrze,że zrobiłaś pierwszy krok i chcesz spróbować terapii.Ja chodzę na indywidualną, ale myślę że grupowa też nie będzie zła.I na pewno nikt nie będzie się śmiał z twoich problemów.Mnie teżsie wydawało,że moje są niczym w porównaniu z prawdziwymi tragediami innych ludzi, ale moja psycholog uświadomiła mi,że wszystko co wpływa jakoś negatywnie na nasze życie nie może być pominiete. Jestem dopiero po 5 wizytach, ale już widzę znaczną poprawę. Rzeczywiście ta metoda behawioralno-poznawcza działa, tzn, uświadamiam sobie przy pomocy psychologa,że to co przezywam, co mnie irytuje, boli, moge widzieć inaczej, dystansować się od tego , bo to nie jest ważne w danm momencie mojego życia.Zresztą dowiaduje się wielu rzeczy o sobie, widzę tez ,że to ja w wielu przypadkach przesadzam lub stosuję zbyt wygórowane standardy wobec ludzi, co z kolei utrudnia mi życie. To tak pokrótce, widzę ,że moja terapia idzie w dobrym kierunku, chociaż od wczoraj boli mnie brzuch, wiecie, tak nerwicowo, i właściwie nie wiem czemu, nie ma powodu...widać, nie pójdzie to tak wszystko łatwo i szybko...
domi
Ja też chodziłam na indywidualna. Nie znam nikogo kto uczęszczał na grupową terapię. Moja mama dostała na takową skierowanie, przyszła ale uciekła zanim spotkanie sie na dobre zaczęło. Powiedziała, że przy obcych nie będzie sie zwierzać. Przeraził ją tłum (ten tłum to było chyba kilka osób), podobno patrzeli sie na nią dziwnie i takie tam bzdury.
Potem zresztą poszła na indywidualną i po 1 razie zrezygnowała z tego samego powodu wiec jej opinia chyba nie jest wiarygodna.
Wydaje mi się, że gwiazdeczko, że będziesz mogła być pedagogiem. Pamiętam, jak mama mi powtarzała, ze jak sie raz pójdzie do psychiatry to piętno wariata będzie chodziło za nami całe zycie, ludzie będą palcami wytykać itp. Tymczasem ja chodziłam do psychiatry i psychologa przez prawie 2 lata. Nikt o tym nie wiedział, tylko mąż. A nawet przed nim dałoby sie to ukryć bo nie było go 12-13 godz w domu. Dziś trzeba upowaznić kogoś do zasięgniecia inf. o stanie naszego zdrowia, więc byle kto nie dowie sie, że się leczysz psychiatrycznie. Poza tym.... do psychiatry chodzą osoby z depresją. A na depresje moze zachorowac każdy...nawet nauczyciel.
Co do terapii indywidualnej.... jeśli nie przynosi rezultatu to nie musi znaczyć, że to niewłaściwa terapia, tylko, ze niewłaściwy terpeuta. Ja trafiłam na panią, która tez głównie słuchała ale też podpowiadała jakieś rozwiązania, coś czasem zasugerowała, dawała do domu jakieś zadania do wykonania. Lubiłam do niej chodzić. Może jednak, dla ciebie ta grupowa będzie lepsza... .
tuLena
Gwiazdeczko : spróbuj, a jak się nie będziesz czuła dobrze to zmienisz. To samo tyczy się terapeuty- ja to widze tak, że trzeba się czuć bezpiecznie z terapeutą. Natomiast nie mam na myśli,ze jak nam coś nie pasuje to odwrót i zmiana. Warto o tym porozmawiać,zeby znaleźć przyczynę takiego samopoczucia - często wcale nie o osobę terapeuty chodzi. A prawdziwy terapeuta nie obrazi się, więc waryo sie odważyć na rozmowę o swoich wątpliwościach.
Co do mówienia komukolwiek- zrób tak jak chcesz- nie ma obowiązku mówienia nikomu jeśli nie masz na to ochoty. Natomiast jeśli ktoś jest przyzwyczajony do tego, że zawsze wszystko musial powiedzieć to moze to być trudne, takie zachowanie milczenia. I wlasnie od tego jest terapeuta,żebyś o tym z nim mogła porozmawiać, zeby się wzmocniła poprzez terapię. Wszystko jest ze sobą powiązane.
Uważam,ze dokonalaś dużego kroku w przód sięgając po pomoc, a dwa,ze znalazłaś coś co Cię interesuje i to kontunujesz poprzez studia. Życzę powodzenia !!
gwiazdeczka77
Mówiłam swojemu terapeucie o wątpliwościach które mam miedzy innymi przez to że po tych spotkaniach z nim czuje że mi wcale nie pomogły. Strasznie mi głupio było o tym mówić bo tak jakbym podwazała jego kompetencje ale musiałam. Wydaje mi sie tez że jednak powinnam zmienic terapeutę. Czytajac wypowiedzi innych leczących sie stwierdzilam że chyba nie do tekiego terapeuty powinnam chodzic. Nie wiem, moze ta terapia indywidualna na poczatku ma tak wygladac, jako takie wprowadzenie do tej grupowej. Spóbuje, zaczne ale nie ukrywam że z góry mysle, że to sie nie uda.
Obawiam się też tak jak napisałaś Domi "jak sie raz pójdzie do psychiatry to piętno wariata będzie chodziło za nami całe zycie, ludzie będą palcami wytykać itp". A moj problem jest taki dokladnie ze mam potrzebe mowienia wszystkiego wszystkim, nie wiem czemu tak jest. Juz kilka osob wie o tym ze chodze na terapie i chyba popełniłam bład. Za dużo wszystkim mówie i teraz boje sie ze to znów sie obróci przeciwko mnie ;/
Bardzo bym chciała być mniej nerwowa, umieć sie opanować w trudnych sytuacjach i lepiej dogadywać sie z ludźmi. Tylko tyle...Niektórym trudno to zrozumieć.Czasem myśle że to nie ja powinnam sie leczyc tylko niektórzy ludzie mnie otaczajacy. Na pewno jestem mniej nerwowa od nich. A wiele jest sytuacji że ta ich nerwowosć burzy we mnie wszystko co staram sie wyciszyć, uspokoić. Czasem nie widze wogóle sensu. I chyba daleka droga do tego żeby to sie zmieniło ;/
domi
CYTAT(gwiazdeczka77 @ Fri, 10 Feb 2012 - 17:09) *
Obawiam się też tak jak napisałaś Domi "jak sie raz pójdzie do psychiatry to piętno wariata będzie chodziło za nami całe zycie, ludzie będą palcami wytykać itp". A moj problem jest taki dokladnie ze mam potrzebe mowienia wszystkiego wszystkim, nie wiem czemu tak jest. Juz kilka osob wie o tym ze chodze na terapie i chyba popełniłam bład. Za dużo wszystkim mówie i teraz boje sie ze to znów sie obróci przeciwko mnie ;/

To masz problem taki jak moja mama. Ona była w dzieciństwie biciem zmuszana do mówienia absolutnie wszystkiego. Nie umie niczego zachować dla siebie, nie umie dochowac tajemnicy ani swojej, ani cudzej. Dlatego o tym, ze chodzi do psychiatry dowiedziała sie rodzina i jej współpracownicy. Zresztą mama ma potrzebe mówienia, musi mówić i to kilka razy to samo, a czasem byle co.... jakby tym zagłuszała myśli, wyrzuty sumienia i Bóg wie co jeszcze. Tylko, że mamie nic tego nie wyszło, że wszystkim wygadała. Na terapie i tak nie chciała chodzić, do psychiatry chodziła tylko jakiś czas bo leki rzekomo nic nie pomagały....., a piętno "wariatki" zostało. Przykro mi, że tak masz. Może porusz ten temat na terapii, może zaczniecie nad tym pracować. Podobno to wynika z uzależnienia od innych osób. Tak podobno ma osoba, która nie mogła nigdy o niczym decydować, nie miała głosu w rodzinie, nie pozwalano jej wyrażać wł. zdania, nie zna siebie- tylko zna to co o niej mówią inni. Osoba, która musi doradzać sie we wszystkim innych, bo nie umie samodzielnie podejmować decyzji, samodzielnie żyć jako indywidualność, która poświęca sie innym w 100%- nic nie zostawiając sobie. Może pisz pamiętniki i tu na forum lub innym forum np. psychologicznym, aby nie wygadać się innym? Nie wiem czy pisanie zastąpi potrzebę wygadania się, czy powstrzyma potok słów ale może warto spróbować.
gwiazdeczka77
Nie dałam rady, nie poszlam na ta terapię, wogóle przestałam chodzić.Bałam sie ale sama nie wiem czego. I owszem było tak że nie decydowałam nigdy o niczym sama i bylam wyręczana w wielu rzeczach, nie mialam obowiązków jako takich narzuconych przez matkę. Zawsze byłam tym gorszym dzieckiem (mam jednego brata ktory urodził sie z porazeniem mózgowym).Nigdy pięniedzmi które dostałam nie mogłam rozporządzać sama. Tak zostało do tej pory, że musze sie z każdego wydatku tłumaczyć mężowi tak jak kiedyś matce. Sama daje sobą manipulować i nie umiem tego zmienić. Zle mi z tym, nie potrafie sie przeciwstawić ale z drugiej strony z braku wlasnych pieniędzy czuje sie strasznie ograniczona. Pamiętniki pisałam w gimnazjum bo pamiętam że miałam taką potrzebę ale wtedy mialam duzo czasu, wolny umysł i duzo sie działo. A teraz nie mam czasu, chęci są ale znów musiałabym sie chować po kątach żeby w spokoju pomyśleć. Z resztą zanim poloże małą spać to sama padam ze zmęczenia. Może to i dobry pomysł ale czy uda mi sie cokolwiek w tym kierunku zrobić? Ostatnio słabo wychodzi mi realizacja postawionego sobie celu. Każde moje dążenie kończy się tak samo ;/
Dziękuje za radę Domi icon_wink.gif
domi
Przykro mi gwiazdeczko 32.gif . Rozumiem, że skoro zawsze wszystko robiono za ciebie, nie umiesz sama decydować, to było dla ciebie trudne zdecydować i przyjśc na terapie. Szkoda, że nie mieszkasz bliżej, poszłabym z toba. Myśle jednak, że nie wolno ci się poddawać. Stchórzyłaś, przestraszyłaś się, zrezygnowałaś.... ale to było wtedy, a teraz nie stoi nic na przeszkodzie, by spróbować jeszcze raz. Za jakiś czas pójdziesz znowu....może zdecydujesz sie wejść i zostaniesz. Jeśli nie.... trudno.... nic sie nie stało... spróbujesz jeszcze raz.... i tak do skutku. Mężowi sie tłumaczysz z każdego grosza bo prawdo podobnie sama go tego nauczyłaś. Tylko wtedy nie zdawałaś sobie z tego sprawy. Wyniosłaś to z domu i myślałaś, że tak trzeba, że to normalne. Oprócz tego z pewnością, tłumaczysz mu sie ze wszystkiego; z lekko przypalonego kotleta, z przesolonej zupy, z niedoprasowanych koszul, z tego, że dziecko kupkę zrobiło. To ostatnie było trochę wymuszone, ale zrobiłam to celowo. Miałam na celu pokazanie, że prawdo podobnie tłumaczysz mu się nie pytana, nie wywoływana do tablicy, nawet z rzeczy, które go nie interesują lub/i nie dotyczą. Też tak na początku robiłam, też to wyniosłam z domu. Dzięki terapii nauczyłam sie żyć sama dla siebie, a nie dla innych. Dzięki terapii przestałam mieć wyrzuty sumienia o wszystko (co wywoływało u mnie odruch tłumaczenia i usprawiedliwiania wszystkich ze wszystkiego). Wierzę w ciebie, wierzę, że jeśli bardzo będziesz chciała... uda ci sie wyjść z tego marazmu.
gwiazdeczka77
Dokladnie jest w tej chwili tak jak napisałas. Obawiam sie że to się nigdy nie zmieni. Czasami staram sie tyle nie gadac bo wiem,że skoro nie pyta to go nie interesuje. Ale wiekszosc razy jest tak że sama z jakiejs takiej potrzeby wygadania po prostu opowiadam co sie dzialo ze szczegółami. Wtedy zwykle sie mąż wkurza ale tak nieświadomie sie już mozna powiedziec do tego przyzwycział bo jak nic nie opowiadam to sie sam dopytuje. Chciałabym bardzo wiele rzeczy zmienic bo wiem, że robie źle ale jakoś słabo to wychodzi. Gdyby ktoś mi bliski docenił to co robie byłoby mi o wiele łatwiej. Cały czas zyje z myślą, że wszyscy mają lepiej, są szczęśliwi a tylko ja mam pod górkę i ciągle jakieś doły łapie. Na wsparcie męża nie mam co liczyć, on ciagle krytykuje to co robie. Zabolało mnie ostatnio to jak powiedział że się bawię w matkę Madzi z Sosnowca bo złapałam małą za rekę i krzyknęłam na nią. Powodem było jej zachowanie, ostatnio bije wszystkich, krzyczy, piszczy, wyrywa mi włosy. Nie wytrzymałam po prostu i krzyknęłam ale to nie znaczy przecież, że nie kocham jej albo że mogłabym jej zrobić krzywdę. Do tej pory nikt nie powiedział mi że jestem złą matką, że źle wychowuje dziecko. Czasem możę jestem zbyt impulsywna, staram sie ciągle to zmienić. Nie umiem sie teraz przełamać żeby iść na tą terapię bo wstyd mi za swoje zachowanie a także za męża. Może bardziej za to że sama sobie takiego wybrałam a teraz ciagle narzekam na niego a on wciaz mi sprawia jakies przykrości ;/
domi
Gwiazdeczko> doskonale rozumiem co czujesz. Mnie też mąż nie wspierał, też tylko krytykował. Już komuś kiedyś opowiadałam na tym forum swoją historie, ale nie wiem komu i kiedy. Dlatego powtórzę ją dla ciebie.
Miałam depresję prawdo podobnie od momentu urodzenia dziecka, ale uświadomiłam to sobie w rok po porodzie. Miałam mysli samobójcze, do tego strasznie byłam nerwowa i płaczliwa, na zmianę. Szarpałam czasem Dominikę, czasem zdarzało mi sie ją uderzyć. Ona płakała.... ciągle pałakała, w nocy budziła sie co godzinę, a ja miałam dosć. Chciałam skończyć z tym wszystkim. Postanowiłam napisać list pożegnalny dla mojej córki i połknąć 2 garście leków. Dominisia nie umiała jeszcze wiele powiedzieć. Gdy wzięłam kartkę i długopis, by napisać ten list.... ona siedziała na podłodze, coś tam trzymała w rączce i spoglądała na mnie. Gdy tak siedziałam, nie mogąc sie zdecydować jak zacząć, ona spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała: "kofam". Wtedy zrozumiałam, ze nie mogę tego zrobić. Przecież ktoś mnie kocha, komuś jestem potrzebna... . Wyrzuciłam tę kartke, wzięłam telefon do ręki i z płaczem oraz drżącymi rękami, dowiedziałam sie kiedy i gdzie przyjmuje psychiatra. Zrozumiałam, że muszę sie wyleczyć, muszę dziecko wychować i przede wszystkim CHCĘ dziecko wychować, zobaczyć jak rośnie, jak odnosi sukcesy, jak sie do mnie uśmiecha i chcę jeszcze usłyszeć, że mnie kocha.
Domyślasz się, czemu ci to napisałam?
Piszesz, że nie umiesz sie przełamać, bo ci wstyd swojego zachowania. Jesteś pewna, że ci tego wstyd? A nie jest ci bardziej wstyd, że zaniedbujesz siebie, że nie pokazujesz swojemu dziecku uśmiechnietej, radosnej, zdrowiej matki? Przepraszam, że ci to piszę, ale mi własnie tego tego było wstyd.... .
A za męża nie może ci być wstyd... jesli jemu nie jest icon_rolleyes.gif . Poza tym, to jest twoje życi i ty się wybierasz na terapię, a nie on.
domi
Od pewnego czasu zastanawiam się, czy wypada prosić Pana Boga o smierć dla kogoś? Czy z religijnego punktu widzenia, to jest grzech? Czy prosząc Go o smierć dla kogoś.... jestem bez serca? Mam na uwadze moją mamę. Cierpiała od dziecka, to na różne choroby, to z powodu znecania sie nad nią przez rodziców i braci. Potem cierpiała dalej ....z powodu serii operacji, nieustającego bólu, a do tego mąz alkoholik poniżajacy ją każdego dnia. Mąz umarł, a cierpienie nie zginęło. Myślałam, ze jak ojciec umrze i znikną awantury, przepijanie wypłaty, wreszcie będą przespane noce, spokój, cisza.... to mama odżyje. Jednak z każdym dniem, mama czuje sie coraz bardziej nieszczęśliwa. Brat wychodzi rano do pracy, często po pracy jedzie do swojej dziewczyny.... a mama siedzi sama. Czuje się samotna, nikomu niepotrzebna, włacza głośno tv aby mieć złudzenie, ze ktos z nią jest. Do tego nie ma się komu żalic na swój los, co najbardziej uwielbia robić. Czuje żal do Boga, że urodziła sie taka zchorowana i niekochana, że nikt jej nie rozumie i nie wie co czuje. Czułaby sie lepiej gdyby inni byli tez zchorowani. Zazdrości, że inni czują sie dobrze i zdrowo. Chciałaby już umrzeć bo ma dość ciągłego bólu, cierpienia i poczucia beznadziejności. Fakt, że żyje w depresji chyba od dzieciństwa, odkąd pamiętam chciała umrzeć, 2 razy miała próbę samobójcza ale ona już nie widzi sensu sie leczyć bo leki brane niegdyś przez lata, nie pomagały. Żal mi jej, nie umiem jej pomóc gdyż ona nie chce dać sobie pomóc w taki sposób jaki jej proponujemy. Jedyna pomoc jakiej oczekuje to to, by dzieci przy niej były, najlepiej całą dobę. Ubzdurała sobie, ze będzie umierać długo, w cierpieniu i samotnosci. Ryczeć mi sie chce, na zmianę ze złością. Po co Pan Bóg trzyma mamę jeszcze na tym swiecie? Nie widzi, ze ona cierpi żyjąc? Nie nauczy się już pokory, nie polubi życia, nie zmieni nastawienia do siebie i innych, napewno nie na lepsze....bo z każdym rokiem jest coraz gorzej. Chyba, ze stanie sie cud i nagle ozdrowieje (zniknie padaczka, guz w głowie, odrośnie nerka itp) i zniknie depresja-sama od się. Czy zrobię źle prosząc Boga o zakończenie jej cierpienia, poprzez zabranie jej z tego świata? Nam by też ulżyło bo też cierpimy widząc, ze nie ma dla niej pomocy i wszystko co moglismy zrobić już zrobiliśmy, a ona coraz bardziej cierpi, coraz bardziej jest nieszczęsliwa. CZasem śmierć jest lepsza niż zycie..... 32.gif . Czasem nie rozumiem boskich wyroków.... .
Użytkownik usunięty
domi, po pierwsze maszeruj do terapeuty, bo tutaj, na forum nikt Ci nie pomoże rozplątać tak nawarstwionego węzła.

A co do pytania, po co mama żyje... Nie wiem. Nikt tego nie wie. Bóg jeden wie. Może On po prostu nieustająco daje jej szansę, żeby się odnalazła, bo wie, że jeśli umrze zostawiając poletko takie, jakie jest, Wy nigdy do końca sobie z tym nie poradzicie.

A że jesteś zmęczona, masz dosyć i chciałabyś się uwolnić - wydaje mi się być całkiem naturalnym odruchem. Przy czym domi... Ty nie musisz dawać się w to wciągać, wiesz? Tylko że to niemuszenie wiąże się z umiejętnością stawiania granic, a do tego trzeba szeroko stać na nogach. I kółko się zamyka - patrz pkt. 1...
tuLena
CYTAT([użytkownik x] @ Mon, 28 May 2012 - 20:30) *
domi, po pierwsze maszeruj do terapeuty, bo tutaj, na forum nikt Ci nie pomoże rozplątać tak nawarstwionego węzła.



Domi - też tak uważam. Jesteś w bardzo trudnej emocjonalnie sytuacji i mam wrażenie, że przejmujesz ból swojej matki. To nie zadziała, a Ciebie wykończy icon_sad.gif Wiele bólu i rozpaczy wynika z Twego postu, z wcześniejszych też. Nie bardzo wiem czy można samemu odciąć się tkwiąc w środku tej relacji. Przytulam Cię , ale nie wiem jak pomóc ....
Inanna
Domi, słoneczko, módl się ale nie o to, co Tobie wydaje się w danej sytuacji najlepszym wyjściem, ale o to, żeby Pan Bóg zechciał Wasze problemy "wziąć i rozwiązać". Nie musisz modlić się o śmierć dla mamy, i nie radzę Ci tego robić, bo tego ciężaru nie udźwigniesz. Trzymaj się Kochana i - jak dziewczyny napisały - tuptaj szybciutko do terapeuty.
Bianka
CYTAT(domi @ Mon, 28 May 2012 - 18:26) *
Od pewnego czasu zastanawiam się, czy wypada prosić Pana Boga o smierć dla kogoś? Czy z religijnego punktu widzenia, to jest grzech? Czy prosząc Go o smierć dla kogoś.... jestem bez serca? Mam na uwadze moją mamę. Cierpiała od dziecka, to na różne choroby, to z powodu znecania sie nad nią przez rodziców i braci. Potem cierpiała dalej ....z powodu serii operacji, nieustającego bólu, a do tego mąz alkoholik poniżajacy ją każdego dnia. Mąz umarł, a cierpienie nie zginęło. Myślałam, ze jak ojciec umrze i znikną awantury, przepijanie wypłaty, wreszcie będą przespane noce, spokój, cisza.... to mama odżyje. Jednak z każdym dniem, mama czuje sie coraz bardziej nieszczęśliwa. Brat wychodzi rano do pracy, często po pracy jedzie do swojej dziewczyny.... a mama siedzi sama. Czuje się samotna, nikomu niepotrzebna, włacza głośno tv aby mieć złudzenie, ze ktos z nią jest. Do tego nie ma się komu żalic na swój los, co najbardziej uwielbia robić. Czuje żal do Boga, że urodziła sie taka zchorowana i niekochana, że nikt jej nie rozumie i nie wie co czuje. Czułaby sie lepiej gdyby inni byli tez zchorowani. Zazdrości, że inni czują sie dobrze i zdrowo. Chciałaby już umrzeć bo ma dość ciągłego bólu, cierpienia i poczucia beznadziejności. Fakt, że żyje w depresji chyba od dzieciństwa, odkąd pamiętam chciała umrzeć, 2 razy miała próbę samobójcza ale ona już nie widzi sensu sie leczyć bo leki brane niegdyś przez lata, nie pomagały. Żal mi jej, nie umiem jej pomóc gdyż ona nie chce dać sobie pomóc w taki sposób jaki jej proponujemy. Jedyna pomoc jakiej oczekuje to to, by dzieci przy niej były, najlepiej całą dobę. Ubzdurała sobie, ze będzie umierać długo, w cierpieniu i samotnosci. Ryczeć mi sie chce, na zmianę ze złością. Po co Pan Bóg trzyma mamę jeszcze na tym swiecie? Nie widzi, ze ona cierpi żyjąc? Nie nauczy się już pokory, nie polubi życia, nie zmieni nastawienia do siebie i innych, napewno nie na lepsze....bo z każdym rokiem jest coraz gorzej. Chyba, ze stanie sie cud i nagle ozdrowieje (zniknie padaczka, guz w głowie, odrośnie nerka itp) i zniknie depresja-sama od się. Czy zrobię źle prosząc Boga o zakończenie jej cierpienia, poprzez zabranie jej z tego świata? Nam by też ulżyło bo też cierpimy widząc, ze nie ma dla niej pomocy i wszystko co moglismy zrobić już zrobiliśmy, a ona coraz bardziej cierpi, coraz bardziej jest nieszczęsliwa. CZasem śmierć jest lepsza niż zycie..... 32.gif . Czasem nie rozumiem boskich wyroków.... .



Domi dopiero dzis przeczytalam.

Bardzo duzo zrozumialam dzieki temu ze to napisalas...Wiem ze to glupio zabrzmi ale mi ten post bardzo pomogl cos zrozumiec...cos nad czym pracuje od lat.

Napisz jak sie czuje teraz mama i jak Ty sie czujesz?

przytul.gif
milutka
Domi przytul.gif

Ja też cały czas przeżywałam kłopoty moich rodziców, byłam bardzo w to zaangażowana, strasznie mnie bolało, gdy moja mama ciągle mówiła o samobójstwie, w sumie teraz też czasami wspomni, do mnie nie, ale do innych tak.
Ale to już przesada, żeby pytać się swoich wnuczek jak wiąże się linę, aby się powiesić, ale wnuczka dała babci radę i chyba nią to wstrząsnęło, powiedziała babci:" nie wiesz? no to na necie sobie poszukaj, tam na pewno jest pokazane". Najgorsze, że mama nie chce iść do specjalisty, bo przecież w długach jej nie pomogą, mówi, że przy życiu trzyma ją to, że chce jeszcze poznać moje dzieci i dzieci wnuczek, pomagają jej bardzo leki, byłam zła, że je bierze, ale skoro pomagają, czuje się lepiej niech sobie je bierze, a bierze chyba zolpik.


Sobotnie wydarzenia mną wstrząsnęły, nie spodziewałam się tego wszystkiego, nie mogę zasnąć, płakać mi się chce , ciągle o tym myślę, kupiłam sobie ziołowe leki na sen, neo-persen noc, zasypiam po nich nawet ładnie, chociaż chyba więcej mi się śni po nich.

Co się wydarzyło w sobotę, dużo by pisać, napisałam trochę na wychowaniu, ale w skrócie pisząc, mój mąż pojechał do ojca po 17 letniego brata, który z nami mieszka i uciekł z domu po tym jak mąż odkrył, że jest napity. Gdy zajechał do ojca cała pijana trójka(teść, dwaj szwagrowie, ten 17 latek i 22 latek) wyciągnęła go z auta i pobili. Gdy próbowałam z moim tatą ratować męża, odciągając pijaków, o mało nie zostałam też pobita przez szwagra i teścia, mój mąż i tata mnie przed tym uratowali.
No ale o co mi chodzi, już po zajściu, szwagier z kwiatami przeprosił, rozmawiamy normalnie, ale czasami czuję do niego nienawiść, fałszywość, jak sobie przypomnę, że on też napadł na mojego męża, że chciał kopnąć go w twarz, skoczył na nasze auto, że dołączył się do ojca i brata bijących mojego męża, nie mogę pojąć , że tak się odwdzięczył za to, że go wzięliśmy pod swój dach.
A najbardziej wkurzające jest, że on z tego się śmieje, dla niego to było śmieszne, a dla mnie nie, przecież mógł tym zniszczyć naszą drogę do rodzicielstwa.

Myślicie, że zapomnę, że w końcu to przejdzie? póki co przypomina mi o tym moja ręka, którą ciężko ruszać, bo jest stłuczona.
Nawet nie wiem czy ten problem nadaje siÄ™ tutaj .

edit: tak patrzę, że ten temat dotyczy psychoterapii a ja tak bez sensu wypaliłam, no ale już zostawię tę moją wypowiedź.
Użytkownik usunięty
milutka, jeśli chcesz naprawdę odpowiedzi na pytanie dlaczego, przeczytaj sobie "Efekt Lucyfera" Zimbardo. Naprawdę wstrząsająca książka i wiele wyjaśnia.
gosiagosia
CYTAT(domi @ Mon, 28 May 2012 - 18:26) *
Od pewnego czasu zastanawiam się, czy wypada prosić Pana Boga o smierć dla kogoś? Czy z religijnego punktu widzenia, to jest grzech? Czy prosząc Go o smierć dla kogoś.... jestem bez serca? Mam na uwadze moją mamę. Cierpiała od dziecka, to na różne choroby, to z powodu znecania sie nad nią przez rodziców i braci. Potem cierpiała dalej ....z powodu serii operacji, nieustającego bólu, a do tego mąz alkoholik poniżajacy ją każdego dnia. Mąz umarł, a cierpienie nie zginęło. Myślałam, ze jak ojciec umrze i znikną awantury, przepijanie wypłaty, wreszcie będą przespane noce, spokój, cisza.... to mama odżyje. Jednak z każdym dniem, mama czuje sie coraz bardziej nieszczęśliwa. Brat wychodzi rano do pracy, często po pracy jedzie do swojej dziewczyny.... a mama siedzi sama. Czuje się samotna, nikomu niepotrzebna, włacza głośno tv aby mieć złudzenie, ze ktos z nią jest. Do tego nie ma się komu żalic na swój los, co najbardziej uwielbia robić. Czuje żal do Boga, że urodziła sie taka zchorowana i niekochana, że nikt jej nie rozumie i nie wie co czuje. Czułaby sie lepiej gdyby inni byli tez zchorowani. Zazdrości, że inni czują sie dobrze i zdrowo. Chciałaby już umrzeć bo ma dość ciągłego bólu, cierpienia i poczucia beznadziejności. Fakt, że żyje w depresji chyba od dzieciństwa, odkąd pamiętam chciała umrzeć, 2 razy miała próbę samobójcza ale ona już nie widzi sensu sie leczyć bo leki brane niegdyś przez lata, nie pomagały. Żal mi jej, nie umiem jej pomóc gdyż ona nie chce dać sobie pomóc w taki sposób jaki jej proponujemy. Jedyna pomoc jakiej oczekuje to to, by dzieci przy niej były, najlepiej całą dobę. Ubzdurała sobie, ze będzie umierać długo, w cierpieniu i samotnosci. Ryczeć mi sie chce, na zmianę ze złością. Po co Pan Bóg trzyma mamę jeszcze na tym swiecie? Nie widzi, ze ona cierpi żyjąc? Nie nauczy się już pokory, nie polubi życia, nie zmieni nastawienia do siebie i innych, napewno nie na lepsze....bo z każdym rokiem jest coraz gorzej. Chyba, ze stanie sie cud i nagle ozdrowieje (zniknie padaczka, guz w głowie, odrośnie nerka itp) i zniknie depresja-sama od się. Czy zrobię źle prosząc Boga o zakończenie jej cierpienia, poprzez zabranie jej z tego świata? Nam by też ulżyło bo też cierpimy widząc, ze nie ma dla niej pomocy i wszystko co moglismy zrobić już zrobiliśmy, a ona coraz bardziej cierpi, coraz bardziej jest nieszczęsliwa. CZasem śmierć jest lepsza niż zycie..... 32.gif . Czasem nie rozumiem boskich wyroków.... .



jakby oddzielic zycie od jakichkolwiek wyrokow, to wyszloby ze jest strasznie niesprawiedliwe i wg mnie takie wlasnie jest. najgorsze co mozna zrobic, to patrzec na innych, ze maja lepiej lub gorzej. nikt nigdy nie wie co go spotka, z czym bedzie musial sie zmagac. jedni przechodza rzezzycie szczesliwi, bez wiekszych problemow, bez choro, inni przeciwnie. tak jest i nikt nie cofnie tego, co sie stalo.

mysle, ze twoja mama nie miala za czesto okazji wlasnie pozalic sie nad wlasnym zyciem, zostac poglaskana po glowie, moc sie wyplakac, poczuc wspolczucie. czasem, zeby ruszyc do przodu i moc cokolwiek zmienic trzeba ten ogrom emocji z siebie wyrzucic i zobaczyc, ze to nic nie daje, ze samo wyplakanie sie i pozyskanie wspolczucia jest na dluzsza mete zludne.
twoja mama jest dorosla, sama decyduje o sobie i podejrzewam, ze wie ze jak sobie poscieli tak sie wyspi. moze latwiej jej tkwic w tym kolowrotku, niz wyjsc troche na prost,a mzoe sie tego boi, moze wcale nie chce zmian. nikogo na sile nie da sie uszczesliwic



milutka, jestescie na trudnym etapie teraz. z jednej strony chcecie przymknac oko, zeby udalo sie z adopcja, z drugiej zeby D poniosl kare nie umiem sie postawic na waszym miejscu nawet. jedno wiem na pewno, jak D sie z tego smieje, a dla Ciebie byl to koszmar, to na pewno cos jest nie tak i nie zostawilabym tego tak. tylko niebardzo mam pomysl co zrobic
domi
CYTAT(gosiagosia @ Sat, 14 Jul 2012 - 22:56) *
mysle, ze twoja mama nie miala za czesto okazji wlasnie pozalic sie nad wlasnym zyciem, zostac poglaskana po glowie, moc sie wyplakac, poczuc wspolczucie. czasem, zeby ruszyc do przodu i moc cokolwiek zmienic trzeba ten ogrom emocji z siebie wyrzucic i zobaczyc, ze to nic nie daje, ze samo wyplakanie sie i pozyskanie wspolczucia jest na dluzsza mete zludne.
twoja mama jest dorosla, sama decyduje o sobie i podejrzewam, ze wie ze jak sobie poscieli tak sie wyspi. moze latwiej jej tkwic w tym kolowrotku, niz wyjsc troche na prost,a mzoe sie tego boi, moze wcale nie chce zmian. nikogo na sile nie da sie uszczesliwic


Wiesz, moim zdaniem mama całe życie sie zali, skarży, płacze itp. Dlatego nie ma juz znajomych, nie odwiedza ją rodzina, nikt nie zaprasza do siebie.... wszyscy mają już dosć! Sama kiedyś mówiła, że wyżalenie się, przynosi jej ulgę ale nie zdaje sobie sprawy, że innych dobija. Mama chce być głaskana po głowie, chce by jej współczuli, trzymali za rękę bo tak szczerze, to jest niedojrzała emocjonlanie do bycia dorosłą. Jest jak dziecko zaklęte w ciele dorosłej kobiety. To prawda, że nie chce nic zmieniać bo sama tak mówiła. Nie ma sił, przekaniania i wiary w to, że to coś zmieni. Nikogo nie uszczęsliwię na siłę-owszem, ale dlaczego mama unieszczęśliwia innych na siłe? Chce trwać w maraźmie..... niech sama w min tkwi, a nie wciąga swoich dzieci.
gosiagosia
niech....latwo powiedziec. gdyby potrafila sama ze soba zyc, to by nie wciagala w to innych. inni sa jej potrzebni do tego, zeby tkwic w tej chorej sytuacji
chaton
CYTAT(gosiagosia @ Tue, 17 Jul 2012 - 00:39) *
niech....latwo powiedziec. gdyby potrafila sama ze soba zyc, to by nie wciagala w to innych. inni sa jej potrzebni do tego, zeby tkwic w tej chorej sytuacji


Tak, ale wlasne dzieci? Przed chcwila pisalam na watku Artoli na babskich, "jak znowu chciec", ze kazdy ma wolnosc swoich wyborow i ja to akceptuje, dopoki nie szkodzi innym. Matka stawiajaca swoje dziecko w roli matki czyni im wielka i nieodwracalna szkode. Takie dzieci zyja potem jak kaleki, niezdolne do wsluchania sie we wlasne potrzebyi przekonane, ze ich rola zyciowa jest uszczesliwienie innych. Potem rodza wlasne dzieci... i kolko sie toczy. Ktos musi przerwac bledne kolo. Jasne, latwiej sie zalic i stawiac w roli ofiary. Ale "fiara" tez ma prawo postawic swoje granice i powiedziec stop. Jestem matka swoich dzieci, nie swojej matki. To pomocy psychologicznej sa psycholodzy i psychiatrzy.
Daletego uwazam, ze Domi ma prawo miec za zle swojej matce za takie zachowanie, bo ono jest szkodliwe. Moze nawet cos z tym zrobic, przezywana swiadomie zlosc z tego powodu moze byc sporym motorem do pracy nad soba i niezbednym etapem, zeby miec sie lepiej.
gosiagosia
jak ktos jest skrzywiony psychicznie, to nie patrzy czy to wlasne dzieci, obce czy stary, mlody, kobieta czy mezczyzna, chory czy zdrowy. potrzebuje kogos i kto sie nawinie, ten "obrywa"
chaton
CYTAT(gosiagosia @ Tue, 17 Jul 2012 - 11:35) *
jak ktos jest skrzywiony psychicznie, to nie patrzy czy to wlasne dzieci, obce czy stary, mlody, kobieta czy mezczyzna, chory czy zdrowy. potrzebuje kogos i kto sie nawinie, ten "obrywa"


Ja rozumiem, ale osoba obrywajaca nie musi i nie powinna tego akceptowac moim zdaniem.
tuLena
CYTAT(domi @ Mon, 16 Jul 2012 - 16:49) *
Chce trwać w maraźmie..... niech sama w min tkwi, a nie wciąga swoich dzieci.


tyle, że te dzieci dają się w to wciagać. Nie da się matki zmienić, zwłaszcza jeśli ona tak się zapiera. Dzieci mogą ratowac siebie tylko.
gosiagosia
CYTAT(chaton @ Tue, 17 Jul 2012 - 12:33) *
Ja rozumiem, ale osoba obrywajaca nie musi i nie powinna tego akceptowac moim zdaniem.



akceptowac, to chyba nikt nie akceptuje, tyle duzo osobmsie temu poddaje
domi
Dziś w pracy starsze panie miały zagorzałą dyskusję. Ja sie tylko rpzysłuchiwałam i poczułam się jak wyrodna córka. Jedna wyprowadziła sie z domu na 7 lat, zostawiła syna i meża aby opiekowac sie chorą matką. Wszyscy ją za to podziwiali, że taka wspaniała córka, podziwiali męża i syna, że tacy wyrozumiali. Ale ona sama też nie ukrywała, ze miała wspaniała matkę. Druga sprzedała mieszkanie, by zamieszkać z chorymi rodzicami. Mąż jej zaczał pić, bo chora na schizofrenię teściowa nie dawała mu zyć. Dzieci nie miały opieki bo ich mama zajmowała sie głównie swoimi rodzicami, utracili kontakt. A ona postawiła za priorytet opiekę nad rodzicami bardziej niż ratowanie rodziny. A ja nie chciałabym zamieszkać z własną matką, z bólem serca to mówię.... ale nawet gdyby była obłożnie chora. Wynajęłabym opiekunkę ale nie zamieszkałabym. Tylko, że ja nie mogę powiedzieć o swoich rodzicach, że byli wspaniali. Żaden z moich braci też nie chce z mamą mieszkać. Kiedyś w złości mama mi wygarnęła, z satysfakcją w głosie (jakby mi tego szczerze życzyła), że kiedyś mnie córka też tak porzuci jak ja ją, że będę chora a ona mnie odda do domu starców i nie będzie odwiedziać. Poczuję sie wtedy co ona teraz czuje. Zabolało.... strasznie zabolało 32.gif . Jest pewna róznica między nami. Ja zdaje sobie sprawę, ze na szczunek człowiek musi zapracować. Jesli córka tak faktycznie zrobi tzn, że zasłużyłam sobie na to. A nawet jesli dla mnie będzie chciała poświęcić własną rodzinę, jak moje w.w. współpracownice, to zabronię jej tego. Sama sie wyniosę do domu opieki, aby moja córka była szcześliwa. Czy jestem jakas dziwna? Czy to źle? Za bardzo kocham moje dziecko, by je do siebie przywiązywać za wszelka cenę i unieszczęśliwiać.
Co ciekawe, moja mama tego nie rozumie, uważa, że teraz tak mówię, moze jej na złość, ale jak przyjdzie taka sytuacja, to będę chciała mieć dziecko koło siebie, nie będę chciała być wyrzucona jak śmieć. Nikt nie chce być sam, każdy chce starosć spędzić wsród najbliższych. Nie wierzy w to, że jest choćby 1 osoba, która sama, szczerze chce isć do domu opieki, a dzieciom pozwala żyć osobno. Mogę jej wciskać bajeczki, a ona w to nigdy nie uwierzy. A mi sie wydaje, ze nie chce w to uwierzyć.... .
Artola
Moim zdaniem Domi myślisz dobrze. Wg mnie nie jest obowiązkiem dziecka zajmowanie się rodzicami POMIMO WSZYSTKO. Czyli może je krzywdzić i psychicznie, i fizycznie, a ono potem, na starość, musi się zająć. Nie. Na miłość trzeba zasłużyć. Żeby dostać pomoc od dziecka trzeba być Matką. Nie wiem, czy umiem ubrać w słowa myśli...
Dzieci ma się po to, żeby dać im skrzydła a potem pozwolić odlecieć. Jeśli zechcą-powrócą.
Nie pozwalaj podcinać sobie skrzydeł. Nie pozwalaj sie trzymać w emocjonalnej klatce szantażu.

A po opisie dyskusji dwóch pań nasuwa mi się inne pytanie: wobec kogo mamy większą powinność? Wobec własnej matki, czy własnego dziecka? Czy matka ma moralnie prawo porzucić własne dziecko ( i męża, tu kolejne pytanie o rangę ważności...) by zająć sie rodzicem?
Przychodzi mi na myśl tekst o tym, że opuszcza sie ojca i matkę i wiąże z mężem/żoną...I nie opuszczę cię aż do śmierci...To się ślubuje współmałżonkowi, nie rodzicowi...

Mój tata ma dokładnie taki pogląd jak ty: jeśli na starość zostanie sam (mama odejdzie pierwsza) chce dobry dom opieki, nie chce być dla nas cieżarem, to by było poniżej jego godności. Teraz mnie to ch...boli, jak tak mówi, ale po twoim poście zaczynam myśleć od drugiej str: być może nie chce bym musiała dokonać wyboru między rodzicem, a rodziną, strasznie trudnego wyboru. Tyle, że od 11 lat jestem na pierwszym miejscu matką, potem córką.
Artola
Jeszcze jedno: pytasz, po co Bóg każe mamie jeszcze żyć. Może daje jej szansę, by do Niego wróciła, by poczuła, co to prawdziwa miłość, by dojrzała, co ma jednak dobrego wokół siebie, obok tej samotności i bólu. By uleczyła w sobie to zapłakane, skrzywdzone dziecko?
Gosia z edziecka
CYTAT(domi @ Wed, 18 Jul 2012 - 18:05) *
Ale ona sama też nie ukrywała, ze miała wspaniała matkę. Druga sprzedała mieszkanie, by zamieszkać z chorymi rodzicami. Mąż jej zaczał pić, bo chora na schizofrenię teściowa nie dawała mu zyć. Dzieci nie miały opieki bo ich mama zajmowała sie głównie swoimi rodzicami, utracili kontakt. A ona postawiła za priorytet opiekę nad rodzicami bardziej niż ratowanie rodziny.


Pierwsza w kolejności jest odpowiedzialność za swoja rodzinę, te wybraną, a w drugiej za rodziców - tak uważam. To znaczy - wiadomo - rodziców NIE zostawia sie bez opieki. Ale tez nei może być tak, że opieka nad ropdzicami rozwala rodzinę.
To prowadzic może do tego, ze nieszczęśćie się ciagnie dalej, że dziedziczą je dzieci.
jakoś trudno mi uwierzyc przy takich historiach, w tych "dobrych" rodziców. niestety ludzie gloryfikuja swoich rodziców częściej niz sie zdaje. Mozr to moje skrzywienie - bo ja prze z 30 lat zycia uwazałm, że mam CUDOWNĄ i BEZ SKAZY matkę. potem był czas otwierania oczu i rozglądania sie. A ze dwa lata temu ideał gruchnął z piedestału. Teraz wiem, że mam NORMALNĄ matkę. Ani lepszą ani gorszą. Po prostu jakąś icon_smile.gif
I w tej sytuacji mam się jakos organizować. Ale przede wszystkim chcę sie starać, żeby nie przenieśc nieszczęścia dalej, żeby moje dzieci były już najbardziej jak sie da, wolne od tego pietna, którym naznaczona była moja rodzina (pochodzenia). Dlatego wysłucham zdania mamy w kwestii opieki i poszukam rozwiazania optymalnego.
domi
CYTAT(Artola @ Fri, 20 Jul 2012 - 11:42) *
Mój tata ma dokładnie taki pogląd jak ty: jeśli na starość zostanie sam (mama odejdzie pierwsza) chce dobry dom opieki, nie chce być dla nas cieżarem, to by było poniżej jego godności. Teraz mnie to ch...boli, jak tak mówi, ale po twoim poście zaczynam myśleć od drugiej str: być może nie chce bym musiała dokonać wyboru między rodzicem, a rodziną, strasznie trudnego wyboru. Tyle, że od 11 lat jestem na pierwszym miejscu matką, potem córką.

Ja myślę, ze jeśli tój ojciec sam wybierze dom opieki to nie znaczy, ze chce sie od was odseparowac. Z pewnością chętnie was przyjmie w pokoju, jeszcze chętniej pojedzie do was na świeta, pogada przez telefon, odbierze sms-a lub kartke pocztową/list.... . To będzie tylko jego miejsce zamieszkania, a dom to są ludzie, atmosfera miłości, zdjecia na komodzie i laurka na lodówce. Jesli ojciec będzie widział waszą miłość, zainteresowanie, to nikomu krzywda nie będzie sie działa. Jesli taką podejmie decyzję.... uszanuj ją, ale zrób wszystko by jej później nie załował.
domi
CYTAT(Bianka @ Sat, 07 Jul 2012 - 14:40) *
Napisz jak sie czuje teraz mama i jak Ty sie czujesz?

przytul.gif


Chyba obie czujemy się jak zwykle. Mama ciagle z żalami i pretensjami, a ja ciągle zirytowana. 2 dni temu mama dzwoniła bo chciała ponownie udac się na (moim zdaniem niepotrzebną ) wizytę darmową do prawnika. Kazała mi zapisać w punktach pytania jakie ma mu zadać, aby o niczym nie zapomniec. Zamierza na tę wizytę iść z moim bratem, który -na marginesie mówiąc- pewnie ją znów oloeje, a ja oberwę. Mówiłam, ze nie musi tam iść, bo ja część z tego juz wiem, a reszte sie dowiem telefonicznie w sądzie i urz. skarbowym. Jednak mama uparta, że pójdzie i koniec i mam te punkty spisac i jej potem dać, bo telefonicznie to nie to samo co osobiście. A dziś dzwoni, z pytaniem czy się juz wszystkiego dowiedziałam 37.gif . Ja nadal zadaję sobie pytanie dlaczego i jak długo to potrwa? A mama nadal czuje sie samotna, porzucona, nierozumiana.... .
madika
Domi... już dłuższy as podczytuję tn wątek, jakoś nie miałam śmiałości wypowiadać sie.... ale dziś przeczytałam cos co bardzo przypomina mi relacje jakie są między mną i moją matką.
mam na myśli MANIPULACJĘ
Mówienie o porzuceniu, samotności, skazaniu rodziców na poniewierkę i osamotnienie to nic innego jak szantaż emocjonalny, który niekiedy matki z uwielbieniem stosują w stosunku do swoich dzieci, wpędzanie w nieuzasadnioone poczucie winy ma na celu zmanipulowanie dziecka w kierunku dla nich bardzo wygodnym, wszak łatwiej wymusic na córce "doopiekownie" nieszczęśliwej (z wielu różnych powodów) matki niż samodzielnie poradzić sobie z trudami codzienności.
Nie jesteś jedyną osobą która nie chce się godzić na takie traktowanie i masz prawo do odczuwania tego co czujesz. Masz prawo nie chcieć się opiekować osobą która cię traktuje w ten sposób, nawet jeśli jest to matka. i nie traktowałabym tego w kategoriach: zasłużyła czy nie zasłużyła na taką a nie inną postawę z twojej strony, bo nie o zasługi tu chodzi, raczej: "trudno jest mi być blisko osoby, która w taki sposób się wobec mnie zachowuje, nie jestem w stanie towarzyszyć komuś przy kim źle się czuję, kto mnie denerwuje, nie szanuje, wykorzystuje i wpędza w poczucie winy".
Piszę to równiez po to by samej sobie powiedzieć to co mówię tobie, mnie to też dotyczy i tez się miotam pomiędzy "powinnością" a tym co czuję.....
domi
CYTAT(madika @ Fri, 20 Jul 2012 - 19:05) *
"trudno jest mi być blisko osoby, która w taki sposób się wobec mnie zachowuje, nie jestem w stanie towarzyszyć komuś przy kim źle się czuję, kto mnie denerwuje, nie szanuje, wykorzystuje i wpędza w poczucie winy".

To mogę sobie tak tłumaczyć. Moja mama tego i tak nie zrozumie. Dla niej to po prostu wyrodne, niewdzięczne dzieci, wszystko nasza wina i to my powinnysmy sie zmienić, a nie spychac wszystkiego na nią. Próbowałam to już przerabiać, więc wiem... .
milutka
Domi a czy Twoja mama nie zaczęła tak się zachowywać po śmierci Twojego taty, w końcu nagle straciła męża.

A ja dzisiaj odkryłam, że moja mama schudła z 8kg, nie widać tego po niej, ale waga nie kłamie. Odseparowałam się trochę od rodziców, nie jeżdżę do nich, nie mam ochoty, jak co to oni przychodzą do mnie. Za każdym razem moja mama gada głupoty, że gdzie kogo znaleźć aby dał im kasę, nawet na nk założyła z powrotem konto, bo chce znaleźć swoje przyjaciółki ze szkoły i prosić o kasę 37.gif
Ale wiecie co, uodporniłam się na to, przestałam jakoś przeżywać, jak do niedawna, byłam ciągle załamana, teraz postanowiłam, że mam swoje zmartwienia problemy a oni muszą się z nimi uporać sami.
tuLena
milutka , bo to właśnie jest pozwolenie innym na własne życie i oddzielenie gdzie są sprawy moje, a gdzie rodziców
domi
CYTAT(milutka @ Wed, 25 Jul 2012 - 01:15) *
Domi a czy Twoja mama nie zaczęła tak się zachowywać po śmierci Twojego taty, w końcu nagle straciła męża.

Zawsze sie tak zachowywała, ale od taty śmierci.... to masakra jakaś.
milutka
CYTAT(domi @ Wed, 25 Jul 2012 - 14:42) *
Zawsze sie tak zachowywała, ale od taty śmierci.... to masakra jakaś.


Moja mama też zawsze taka niespokojna była, a teraz to już masakra, przez te kłopoty finansowe.

Dziewczyny, czy słyszałyście o metodzie BRT? bo moja mama zapisała się na tę terapię, ale czy to działa?

https://www.odczulanie.pl/aparat.html
bumbum
Podczytywałam temat na początku potem moje własne problemy przyćmiły ten wątek a jednocześnie w tak krótkim czasie zmeniło się moje zdanie na temat psychoterapi.

Jakoś od dziecka miałam poczucie że psycholog=psychiatra=osoba niespełna rozumu ładnie to ujmując.Uważałam że jak się chce to można pomóc sobie samemu bądź z pomocą przyjaciół którzy chociaż wysłuchają.
Kilka dni temu przeżyłam szok,od tak mąż powiedział że odchodzi-kto czytał mój wątek na rodzicielstwie w pojedynkę zna mniej więcej szczegóły.
Świat legł w gruzach a rozmowa z przyjaciółmi nie odnosiła skutku,czułam że jak nie wybiorę się do specjalisty zrobię sobie coś złego.
Co prawda psycholog,spoko gość nawet pożartowaliśmy ale nic nie wskórał no może zrobiło mi się ciut lepiej że wygadałam się obcej osobie.On z racji wykrycia depresji skierował mnie od razu do psychiatry-tam kolejna rozmowa,szybka bo przyjęto mnie nadprogramowo ale na tyle skuteczna że pozwoliła mi się wziąć w garść i bez błagań pozwolić mężowi wyprowadzić się.
Kolejna wizyta we wrześniu a że nie czuje się jak "czubek" z pomocy skorzystam.

Tylko mam teraz takie pytanie...na ile psycholog może pomóc,w sensie czy jest w stanie zmienić Twój punkt widzenia,Twoje myślenie.
Mój mąż został skierowany w pracy do psychoanalityka,przeprowadził z nim długą rozmowę i powiedział że jeśli W nie czuje potrzeby sklejenia tego małżeństwa,nie chce to on jego nie zmusi,pomoże nam jedynie rozejść się w przyjaźni,pomoże rozwiązać spór o finanse,dzieci i wakacje,które mamy wykupione na wrzesień.
Pomogło to na tyle,że W chce abyśmy się z nim spotkali właśnie po to aby polubownie i w zgodzie się rozstać,piszę pomogło bo on od początku był anty do każdego psychologa.Zgodziłam się ale na pierwsze spotkanie chce iść sama.
Po czym zaczęłam kłuć żelazo póki gorące i powiedziałam żebyśmy w takim razie poszli choćby na jedno spotkanie do psychologa-seksuologa,polecanego w kryzysach małżeńskich.Przystałam że jeśli faktycznie poczuje że nie zmieni to jego punktu widzenia rozejdziemy się w zgodzie za porozumieniem stron.
Liczę na jakiś cud,liczę że na jednym spotkaniu się nie skończy i liczę że ów psycholog zmieni jego punkt widzenia i twarde "ja wiem że to i tak nie ma sensu" icon_sad.gif
chaton
Niestety, Andziu, psycholog nie zmieni czyjegos punktu widzenia na sile. Zgoda na wspolprace jest konieczna do zmian. Czasem natomiast jest tak, ze wlasnie osoba z zewnatrz moze miec wiekszy autorytet niz bliski i pewne rzeczy moze przekazac skuteczniej. Zrobilas co moglas, teraz chyba czas na ruch z drugiej strony.
Zycze powodzenia i mam nadzieje, ze wam tez sie uda.
Gosia z edziecka
CYTAT(anndzia @ Fri, 27 Jul 2012 - 19:18) *
na ile psycholog może pomóc,w sensie czy jest w stanie zmienić Twój punkt widzenia,Twoje myślenie.

Na tyle, na ile mu na to pozwolisz. A właściwie taki psycholog pozwala Ci uświadomić sobie wiele rzeczy. Czy zmienisz swoje myślenie - zależy TYLKO od Ciebie.
bumbum
CYTAT(Gosia z edziecka @ Fri, 27 Jul 2012 - 20:37) *
A właściwie taki psycholog pozwala Ci uświadomić sobie wiele rzeczy. Czy zmienisz swoje myślenie - zależy TYLKO od Ciebie.

No właśnie to TYLKO 32.gif

Gdyby zechciał pójśc w kwietniu jak prosiłam to byłaby jakaś szansa,teraz sam mówi że granica została przekroczona i dla niego liczą sie same złe chwile i tylko takie wspomina
To jest wersja lo-fi głównej zawartości. Aby zobaczyć pełną wersję z większą zawartością, obrazkami i formatowaniem proszę kliknij tutaj.