To jest uproszczona wersja wybranego przez Ciebie wątku

psychoterapia

Kliknij tutaj aby przejść dalej i przeczytać pełną wersję

Stron: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21, 22, 23, 24, 25, 26, 27, 28
Bianka
CYTAT(chaton @ Fri, 02 Jul 2010 - 12:16) *
Harkon

A co z Bianka, Malinka?
Odezwijcie sie dziewczyny, bo sie martwie! blagam.gif


Jestem czytam nie pisze raz ze nie bardzo mam czas drugi raz ze nie potrafie czuje sie tak sobie bardziej zle niz dobrze zagubiona jestem.
chaton
QUOTE(kasiarybka @ Fri, 02 Jul 2010 - 14:27) *
Chaton:

Chaton ja nigdzie nie napisałam, zeby dzieciństwo odrzucic, żeby zapomniec, żeby olać, napisałam tylko, ze TEN etap juz mamy przerobiony maksymalnie.
Wybebeszony, wywalony na wierzch dokumentnie, tak mi sie wydaje, z tego co czytam.
JUŻ WIEMY dlaczego, teraz nadszedł czas,żeby zacząć budować nowe.
NNIGDY nie twierdziłam, ze o przeszłości należy zapomnieć, wręcz przeciwnie, koniecznie trzeba ja przerobić, ale nie można robic tego w nieskończonośc, nie mozna ciągle grzebac patykiem w ranie bo nigdy sie nie zagoi.

Trzeba to robic dopoki nie jest zrobione.
Ja jeszcze nie jestem na takim etapie.

QUOTE(Gośka z edziecka @ Fri, 02 Jul 2010 - 15:51) *
Ale trzeba ten etap porzadnie opłakać. odżałowac to, co sie straciło i czego się njie odzyska. Jelsi człowiek sobie nie pozwoli na swobode żalu, to ni eprzejdzie dalej.

Dokladnie.

QUOTE(Gośka z edziecka @ Fri, 02 Jul 2010 - 15:51) *
Ale trzeba ten etap porzadnie opłakać. odżałowac to, co sie straciło i czego się njie odzyska. Jelsi człowiek sobie nie pozwoli na swobode żalu, to ni eprzejdzie dalej.
Ale moze tez by c i także sie człowiek zapetli w zalu i trwa i wtedy dzieje sie tak jak piszesz, że człowiek "grzebie patykiem w ranie".

Moze tak sie dzieje, jesli nikt nie pomoze nam sie odpetlic, terapia pomaga we wlasciwym przezyciu i wyrazeniu zalu, podkreslam: do konca.

Bianka: czytaj czytaj, ale i napisz cos czasem, wiele z nas jest zagubionych, pisanie pomaga sie odnalezc.
cerruti
Witam Was,
dzisiaj znalazlam silę, żeby zapisać się do psychologa. Telefon wykonany przez lzy. Ale wreszcie się udalo. Ostatnio ze mną coraz gorzej... Placzę codziennie, w autobusie w drodze do pracy, w pracy, po powrocie do domu, czasem tak, że na drugi dzień muszę brać zwolnienie, bo doslownie nic nie widzę przez zapuchnięte oczy.

Teoretycznie nie ma powodu. Tzn. jest, rozwodzę się, ale jest to decyzja przemyślana, obie strony są zgodne, nasze relacje wirujące jedynie wokól dziecka ukladają się pozytywnie. Ale czuję się beznadziejnie, czuję, że przegralam życie, czuję, że już nic mnie nie czeka, nic się nie uloży. Jak jest sens mojego życia? Po co mi ono? Nie widzę sensu, nie mam sily już żyć, wychodzić do ludzi, udawać, że jest ok, kupować chleb w sklepie i skupiać się na tym, żeby się nie poplakać. Chcialabym polożyć się spać i zasnąć na zawsze albo obudzić się za kilka lat, za czas odpowiedni do tego, by bylo dobrze. Nigdzie nie czuję się dobrze, w domu myslę, że lepiej zaglębić się w pracę, w pracy mam ochotę pobiec do domu i skulić się na kanapie.

Myślalam jakiś czas temu, że jest lepiej, ale wcale nie jest. Wahania nastroju doprowadzają mnie do kresu sil. Sama ze sobą nie wytrzymuję. Mam wrażenie, że inni też powoli mają dosyć. Ile można wysluchiwać jakaż to jestem biedna, samotna itd.
Mam wspaniale dziecko, jesteśmy zdrowi, mam mieszkanie, mam satysfakcjonującą pracę, mam wsparcie rodziny, mam wsparcie znajomych, przyjaciól. Zewsząd docierają do mnie oznaki sympatii, życzliwości.

I sęk w tym, że nic z tego wszystkiego do mnie nie dociera... Wieczna analiza, wieczny natlok myśli, jaka jestem, co zrobilam źle, co mam teraz zrobić...

Bardzo bardzo mi źle, a nikt nie jest w stanie ukoić mojego cierpienia, które jak sama już myślę, być może jest po prostu przeze mnie wyimaginowane, zwykla egzaltacja, użalanie się nad sobą...

Gdzie się kierować? Czy psycholog pomoże? Czy lepiej udać się do psychiatry? Zaczynam powoli myśleć, że odchodzę od zmyslów.
domi
CYTAT(chaton @ Fri, 02 Jul 2010 - 17:32) *
Trzeba to robic dopoki nie jest zrobione.
Ja jeszcze nie jestem na takim etapie.

Ja się tylko obawiam, ze to naprawdę może trwać w nieskończoność... . Trzeba pracować nad sobą, rozpamiętywać swoje dzieciństwo bądź inne sprawy ale tylko w celu poznania siebie a nie po to tylko by sobie o tym poopowiadać, żalić się i oczekiwać litości od innych. To właśnie jest grzebaniem w ranie ....w nieskończoność. A nie cofamy się do dzieciństwa, do naszych traum po to by sprawić sobie ból, cierpienie-tylko po to właśnie by w przyszłości nie odczuwać bólu gdy się o tym mówi i myśli. Napisałaś, ze trzeba grzebać dopóki nie będzie zrobione..... a co w sytuacji gdy pomylisz prace nad sobą z maltretowaniem się? Gdy grzebanie trwa zbyt długo istnieją przesłanki, iż to już nie jest zwykłe poznawanie siebie ...tylko coś podchodzącego pod masochizm (sprawianie sobie cierpienia). Trzeba mieć świadomość, ze grzebanie nie może trwać wiecznie bo inaczej nigdy nie będziesz gotowa na zagojenie rany. Nie wiem czy wiesz/rozumiesz o co mi chodzi?
harkon
Domi,od tego jest terapeuta, zeby pewne rzeczy w nas ocenic. A moze Twoja postawa to ucieczka od bolu? Moze za szybka ucieczka od tego,co bylo bolesne kiedys nie pozwoli tego dobrze przerobic? Ja po sobie wiem, ze to sie po prostu w nas dzieje - to co bylo kiedys, przestaje bolec, uwierac. Przestaje byc wazne.

Cerruti - idz i do psychloga i do psychiatry. Zeby zaczac terapie musisz sie troche ustabiliowac.
domi
CYTAT(harkon @ Fri, 02 Jul 2010 - 20:16) *
Domi,od tego jest terapeuta, zeby pewne rzeczy w nas ocenic. A moze Twoja postawa to ucieczka od bolu? Moze za szybka ucieczka od tego,co bylo bolesne kiedys nie pozwoli tego dobrze przerobic? Ja po sobie wiem, ze to sie po prostu w nas dzieje - to co bylo kiedys, przestaje bolec, uwierac. Przestaje byc wazne.

Mi nie chodzi o to żeby zakładać, że za 2 lata będę gotowa i zamknę rozdział dzieciństwa. Bardziej mi chodzi o samą świadomość, ze nie mogę rozpamiętywać mojej traumy 15 lat. W taki sposób mogę chodzić na terapię całe życie a do tego uzależnić się od terapii (znam taką osobę). Majac świadomość, ze mam czas, ze mogę 10 i 20 lat nawet, rozgrzebywać rany.... to nigdy się nie uwolnię od swoich trosk i lęków. Będę mieć 50 lat i nadal rozgrzebane i nowe rany... zakładając, ze można tak w nieskończoność... . Natomiast mając przekonanie, ze wrócę do normy prędzej niż się spodziewam...to podejrzewam, ze tak właśnie będzie. I to nie jest ucieczka od bólu.... to uświadomienie sobie pewnych rzeczy....a pamiętajmy, że siła naszej podświadomości jest ogromna.
Prawdą jest tez, ze wcale nie mamy tak wiele czasu jak nam się wydaje... .
domi
CYTAT(cerruti @ Fri, 02 Jul 2010 - 19:42) *
Witam Was,
dzisiaj znalazlam silę, żeby zapisać się do psychologa. Telefon wykonany przez lzy. Ale wreszcie się udalo. Ostatnio ze mną coraz gorzej... Placzę codziennie, w autobusie w drodze do pracy, w pracy, po powrocie do domu, czasem tak, że na drugi dzień muszę brać zwolnienie, bo doslownie nic nie widzę przez zapuchnięte oczy.

Ale czuję się beznadziejnie, czuję, że przegralam życie, czuję, że już nic mnie nie czeka, nic się nie uloży. Jak jest sens mojego życia? Po co mi ono? Nie widzę sensu, nie mam sily już żyć, wychodzić do ludzi, udawać, że jest ok, kupować chleb w sklepie i skupiać się na tym, żeby się nie poplakać. Chcialabym polożyć się spać i zasnąć na zawsze albo obudzić się za kilka lat, za czas odpowiedni do tego, by bylo dobrze. Nigdzie nie czuję się dobrze, w domu myslę, że lepiej zaglębić się w pracę, w pracy mam ochotę pobiec do domu i skulić się na kanapie.

Myślalam jakiś czas temu, że jest lepiej, ale wcale nie jest. Wahania nastroju doprowadzają mnie do kresu sil. Sama ze sobą nie wytrzymuję. Mam wrażenie, że inni też powoli mają dosyć. Ile można wysluchiwać jakaż to jestem biedna, samotna itd.
Mam wspaniale dziecko, jesteśmy zdrowi, mam mieszkanie, mam satysfakcjonującą pracę, mam wsparcie rodziny, mam wsparcie znajomych, przyjaciól. Zewsząd docierają do mnie oznaki sympatii, życzliwości.

I sęk w tym, że nic z tego wszystkiego do mnie nie dociera... Wieczna analiza, wieczny natlok myśli, jaka jestem, co zrobilam źle, co mam teraz zrobić...

Bardzo bardzo mi źle, a nikt nie jest w stanie ukoić mojego cierpienia, które jak sama już myślę, być może jest po prostu przeze mnie wyimaginowane, zwykla egzaltacja, użalanie się nad sobą...

Gdzie się kierować? Czy psycholog pomoże? Czy lepiej udać się do psychiatry? Zaczynam powoli myśleć, że odchodzę od zmyslów.

Nie przegrałaś swojego życia a czeka na ciebie wiele nowych i pięknych chwil. Wszystko ułoży się lepiej niż myślisz. Wiem, ze dzień dzisiejszy te słowa brzmią abstrakcyjnie... . Udaj się najpierw do psychiatry, następnie poproś o skierowanie do psychologa na terapię. Będzie dobrze!
kasiarybka
Zgadzam się z Domi.
Bardzo łatwo jest przeoczyć tą granicę, ona jest cieniutka, prawie niezauważalna.
Trzeba sobie jak najszybciej dać możliwość życia od nowa.
Czas ucieka, nie ma go zbyt wiele, nagle stajesz w miejscu i widzisz, ze ileś lat Ci uciekło, a Ty nadal stoisz w tym samym miejscu.
Dlatego, ok, trzeba wejść w głąb siebie, trzeba przeprowadzić wiwisekcję wywlec wszystkie swoje lęki i traumy na wierzch, ale kiedy się już to zrobiło, szybko zakasać rękawy i do przodu, bo nie ma na co czekać.
Tak miedzy nami mówiąc, to ta późniejsza praca nad sobą, nad ulepszaniem siebie, nad relacjami z innymi jest trudniejsza niż to dochodzenie do sedna problemu.
Bo ta praca wymaga łamania siebie, łamania swoich nawyków, przyzwyczajeń, paradygmatów, wymaga samozaparcia, konsekwencji, determinacji. To nie jest proste, a co za tym idzie, nie każdy ma ochotę na taką pracę, często jest tez tak, że ciągła praca nad "dlaczego" jest po prostu wymówką, żeby jednak się nie ulepszać, nie łamać, bo niestety, ale muszę to napisać...niestety tak jest łatwiej.
Bo kiedy podejmujesz decyzję, że COŚ musisz zmienić w swoim życiu, to po prostu COŚ w tym życiu musisz zmienić, musisz nauczyć się kompromisów, które zazwyczaj są niewygodne, musisz nauczyć się przyznawać do błędu, co też nie za łatwo przychodzi, szczególnie silnym charakterom, musisz złamać siebie tak, zeby wyprostować to co jest krzywe.
I co najwazniejsze, musisz zrozumieć, ze nikt inny nie jest odpowiedzialny za Twoje zycie, tylko Ty sam.
domi
CYTAT(kasiarybka @ Fri, 02 Jul 2010 - 21:43) *
Tak miedzy nami mówiąc, to ta późniejsza praca nad sobą, nad ulepszaniem siebie, nad relacjami z innymi jest trudniejsza niż to dochodzenie do sedna problemu.
Bo ta praca wymaga łamania siebie, łamania swoich nawyków, przyzwyczajeń, paradygmatów, wymaga samozaparcia, konsekwencji, determinacji. To nie jest proste, a co za tym idzie, nie każdy ma ochotę na taką pracę, często jest tez tak, że ciągła praca nad "dlaczego" jest po prostu wymówką, żeby jednak się nie ulepszać, nie łamać, bo niestety, ale muszę to napisać...niestety tak jest łatwiej.
Bo kiedy podejmujesz decyzję, że COŚ musisz zmienić w swoim życiu, to po prostu COŚ w tym życiu musisz zmienić, musisz nauczyć się kompromisów, które zazwyczaj są niewygodne, musisz nauczyć się przyznawać do błędu, co też nie za łatwo przychodzi, szczególnie silnym charakterom, musisz złamać siebie tak, zeby wyprostować to co jest krzywe.
I co najwazniejsze, musisz zrozumieć, ze nikt inny nie jest odpowiedzialny za Twoje zycie, tylko Ty sam.

Otóż to!!! Gdy sobie uświadomimy, że tak jest, ze tak należy zrobić, i że tak chcemy zrobić- to nasza terapia nie będzie trwać w nieskończoność.

CYTAT(kasiarybka @ Fri, 02 Jul 2010 - 21:43) *
Czas ucieka, nie ma go zbyt wiele, nagle stajesz w miejscu i widzisz, ze ileś lat Ci uciekło, a Ty nadal stoisz w tym samym miejscu.

Dokładnie takie słowa usłyszałam niedawno od mojej internetowej znajomej, która ma straszne traumy z dzieciństwa (moje to pikuś). Majac 25 lat rozpoczęła terapie i wtedy mówiła, ze jest jeszcze młoda, ze ma jeszcze dużo czasu by założyć rodzinę, by żyć normalnie. Dziś jest po 30-stce i nadal jest niezdolna do założenia rodziny... . Ja wiem dlaczego tak jest.... ona niestety tego nie widzi. Szkoda... .
kasiarybka
Coś Wam Dziewczyny wkleję swojego, bardzo, bardzo osobistego. Zastanawiałam sie bardzo nad tym, czy to zrobić czy nie, ale podjełam decyzje na tak, własciwie to i tak wiecie juz o mnie praktycznie wszystko, a może to Komuś pomoże ?
Są to urywki z mojego listu otwartego :

Pozbyłam sie juz buntu, zaakceptowałam to wszystko co we mnie siedzi, teraz powoli, wyciągam coraz to nowe na wierzch i pracuje nad tym, zeby je ulepszyć, taki mój fioł, z dnia na dzień być coraz lepsza.
Uparcie będę trzymała się tego, że mamy wpływ na swoje życie, bo to my decydujemy czy cos zrobimy, czy nie, Bóg obdarzył nas wolna wolą, może z niej skorzystać, możemy podejmowanie decyzji oddać w czyjeś ręce.
Kiedy piszę , że mam całkowity wpływ na swoje zycie, mam na myśli swoja postawę.
To własnie ta postawa decyduje, czy się zamknę czy sie otworze, czy zdecyduje sie być szczęśliwa "pomimo",czy nieszczęśliwa "bo".
Moja postawa sprawia, że widzę swiat tak jak widzę, że podejmuję takie a nie inne decyzję, a na tą postawę mam wpływ CAŁKOWITY , więc na swoje życie rownież.

Nie jestem zwolenniczką przerośnietego ego, czy pychy, ale nie mogę zgodzić sie z tym, ze jestem nic nie znaczącym pyłkiem w kosmosie życia.
Człowiek musi znać swoją wartość, musi czuć siłę, zrozumiec, że trzyma w rękach swój cały swiat, że jeśli tylko naprawdę bardzo zechce jest w stanie zrobić rzeczy które innym sie nawet nie śniły.
Zgadzam sie, z tym, że wobec naszej choroby jesteśmy niczym, że nie ma co podskakiwać tylko uznać jej wyższość, ale swiat i życie nie kończy się na moim alkoholiźmie, muszę wejść w Ludzi, muszę zacząć żyć, funkcjonować w społeczeństwie, musze wychowywac dzieci, kochac męża, pomagać i służyc innym Ludziom.
Przede wszystkim jestem Człowiekiem, a zaraz za momencik jestem alkoholikiem.

Trzeźwienie zapoczątkowało mój rozwój na bardzo wielu płaszczyznach.
Zrozumiałam, ze jesli ja nie zacznę szanować siebie, nikt nie będzie mnie szanował.
Świat jest dokładnie taki wobec mnie jak ja wobec samej siebie.

Moje trzeźwienie nie jest trudne i nie jest ciężkie, jest cudowne, bo dzięki niemu odkrywam inny swiat, swiat kolorów, świat zapachów, smaków, świat budowania ciepłych relacji z ludźmi, świat prawdy i szczerości.
Taką afirmacje chciałabym dostac idąc na spotkanie.
Że było źle, ale będzie dobrze, bo nie jestem sama, nie jestem stracona, bo mam szanse na fajne zycie.
Popatrz ile jeszcze rzeczy możesz zrobic, ile marzeń spełnic, ile celów sobie postawic i jak sie rozwinąć.
Nie mysleć o tym, ze "przyjdzie taki dzien, że będziesz chciała sie napić, i MOŻESZ zapić, nie musisz ale MOŻESZ zapić".
To MOŻESZ wbija sie w mózg, nastawia, nakręca, włazi w podświadomość, która nie rozróżnia dobra i zła, ona dostaje tylko czysty przekaz MOŻESZ.....i tak wielu Ludzi zapija, tak wielu Ludzi potyka sie o ten negatyw, o to nastawienie.


Kiedy sie odchudzałam, nauczyłam sie jednej podstawowej i myślę, że najwazniejszej zasady sykcesu.
"Myśl pozytywnie"
Szukaj pozytywnej motywacji.
"Patrz w strone słońca, a nie zobaczysz cienia"
I nie chodzi mi tutaj o bezmyślne brnięcie gdziekolwiek, o zapominanie o tym kim się jest naprawdę, o tym jakie się miało życie, chodzi mi o skupienie sie na tym co dobrego może mnie jeszcze spotkać, o patrzeniu na to co mogę zrobić, co moge zmienić, a nie co może mnie dopaść.
Mam na myśli dążenie do czegoś a nie uciekanie przed czymś.

Kiedy przedstawiłam swoje zdjecia przed i po, mnóstwo dziewczyn chciało sie odchudzac, tylko kilka jednak zrozumiały ideę, zrozumiały, że wszystko zaczyna i kończy sie w głowie, w duszy.
Te które załapały ten szczęśliwy, ciepły, dobry wiatr w żagle, wygrały nowe życie.

I tutaj juz nawet nie chodzi o schudnięcie, czy wytrzeźwienie tak naprwdę, a o zmianę myślenia, o sobie o świecie o życiu, o przejściu jakby na wyższy poziom.
Chodzi o odwagę do tego żeby żyć, zdobywać, marzyć, wierzyć i stawać się lepszym Człowiekiem.

Dzięki takiej filozofii każdy nowy dzień jest dla mnie pozytywnym wyzwaniem.
Patrzę na Ludzi, dotykam świata, wącham, smakuje, i łapie pełnymi garściami coś co było przede mna jakby zamknięte.
Nie myśle o tym, ze jestem niczym nie znaczącym pyłem,czuje w sercu, że jestem CZŁOWIEKIEM .
Człowiekiem który zaczął wygrywac swoje życie.


Myślę, że takie nastawienie można przenieść na wszystkie aspekty zycia, nie tylko na walke z alkoholizmem.
chaton
Dziekuje, Kasiu, za tak osobisty wpis. To milo, ze zaslugujemy w twoich oczach na zaufanie do tego stopnia.

Hmmm, od czego zaczac.... Dlaczego nie od poczatku?
Bylam na siebie strasznie wk-iona. Zaczynalam wczoraj bilans kompetencji (znacie, czy wytlumaczyc wam, na czym to polega?) w celu zmienienia zawodu wobec faktu, ze moje stanowisko jest zagrozone, jak tlumaczylam wczesniej. Mialam do tego mnostwo papierow do wypelnienia (francuska biurokracja), zeby mi to przedsiebiorstwo sfinansowalo, test psychometryczny do wypelnienia, kilka innych "zadan domowych" na pierwsze spotkanie z konsultantka... i tego samego dnia wieczorem terapie. I z tego wszystkiego wyslalam sobie do biura ten cholerny list do Nicka, zeby go wydrkowac i przeczytac terapeutce, z tym, ze zapomnialam, ze ide na ten bilans i do biura juz nie wroce, tylko bezposrednio jade na terapie! Kurna, ale bylam wsciekla!
Wiec na terapii staralam sie ten list odtworzyc, ale on jest na trzy drukowane strony no i nie udalo mi sie to. A mi Nick jedzie w poniedzialek w teren. Porazka maksymalna. Wiec terapeutka powiedziala mi, zebym sie zastrzegla ze nie chodzi o absolutna prawde, tylko moje osobiste odczucia i zebym ten list przeczytala razem z nim, zeby o tym podyskutowac.
W miedzyczasie, to znaczy dzis rano dostaje maila od mamy Nicka. Tytol, uwaga, uwaga: "serce ma swoje powody". I opisuje w nim problemy sercowe tescia, sugerujac miedzy linijkami, ze nie wszystkie powody sa biologiczne ale jedynie biologiczne mozna zmienic, wiec bedzie mial operacje. Czytaj: to wasza wina. Mnie trafilo. Akurat szlam do psychiatry po prochy, mialam czas, wiec dzwonie do babsztyla; ja juz w te gierki nie gram. Nie odpowiada, zostawiam wiadomosc: zeby zadzwonila, bo my sie martwimy i NIco czuje sie WINNY... ze mam spotkanie lekarskie o 10.40, ale poza tym mozna sie do mnie bez problemu doddzwonic. I ze chcialabym z tego powodu znac dokladne przyczyny tych problemow z sercem. Oddzwania o...10.45. "Ach, wiem, jestes u lekarza; inaczej nie moglam, nie dramatyzujmy, blabla bla, a teraz bede jechac samochodem, wiec nie moge rozmawiac". Cwaniara, zrozumiala doklanie, ze mnie na swoje gierki juz nie zlapie. Ja oddzwaniam: "przepraszam, Annie, pozwole sobie nalegac, bo popierwsze sie niepokoimy, po drugie Nico ma wrazenie, ze to jest jego wina, wszyscy wiemy, ze tak nie jest, chcialabym mu pomoc w tym, zeby czul sie mniej winny, ale zeby mu pomoc, musze znac dokladne powody choroby Gerarda, bo ja sie nie znam na chorobach serca. Wracam do domu i przez caly dzien mozesz do mnie zadzwonic, oczywiscie jesli chcesz". Nie zadzwonila wiedzma!

A u psychiatry... skorzystalam tez z tej wizyty, zeby powiedziec mu o naszych problemach malzenskich, wiedzac, ze ona jest rowniez terapeuta rodzinnym (cholernie drogim!). On sie pyta, jak to wyglada, opowiadam mu nasz klotnie... On do mnie, ze kategorycznie nie nalezy tej terapii robic teraz, bo Nicko nie jest gotowy. Ze on JEST CHORY i musi najpierw skonsultowac sam.

W tym kontekscie wracam do domu, i mowie mu o tym liscie. On sie zgadza, czytamy razem, po policzkach plyna mu lzy.
List chetnie przetlumaczylabym, ale na zmaknietym forum, bo zbyt intymny.
Kokluzja: Nico idzie do psychiatry. Nie potrafi mowic o uczuciach, jego rodzice zabraniali mu wyrazania uczuc, on sobie to uswiadomil od czasu naszej ostatniej klotni, ten list to potwierdzil. Zgadza sie ze wszystkim, co w nim pisze (3 strony!), chce, zebysmy byli razem i chce sie leczyc.
Na tym zakonczyla sie dyskusja, bo Ewa sie obudzila, teraz poszli na zakupy, a ja musze odgruzowac dom przed jego wyjazdem.

Ciag dalszy sagi nastapi...
pcola
Chaton,

oby się Wam udało. Trzymam kciuki.
tuLena
to tak jakbyście ruszyli z miejsca. Powodzenia i trzymam kciuki!
xxyy
Chaton , tak to zwrot w Waszej sprawie. Caly czas podczytuje i trzymam kciuki .
kasiarybka
OOOO !!! Chaton !!!!
Rewelacja !!
Przeciez to jest krok MILOWY icon_smile.gif
Suuuuuuper icon_smile.gif
chaton
Dzieki dziewczyny. Ale to dopiero pierwszy krok, mimo, ze wazny. Teraz jeszcze musi dotrzymac obietnicy (a ma z tym problem), sfinalizowac to, co zaczal (a ma z tym problem) i konsekwentnie pracowac nad tym, co postanowil.
Ja potem jednak bardzo chcialabym, zebysmy zrobili ta terapie razem.
harkon
Chaton - przytul.gif
chaton
Harkon: wszystkiego najlepszego dla Marysi! brawo_bis.gif sto lat!
harkon
CYTAT(chaton @ Mon, 05 Jul 2010 - 10:59) *
Harkon: wszystkiego najlepszego dla Marysi! brawo_bis.gif sto lat!


Dzieki!! 06.gif 10lat temu wlasnie lezalam i wylam z bolu. A o 13.35 urodzilo sie moje Sloneczko i pozniej juz bylo cudnie icon_smile.gif
chaton
QUOTE(harkon @ Mon, 05 Jul 2010 - 13:05) *
Dzieki!! 06.gif 10lat temu wlasnie lezalam i wylam z bolu. A o 13.35 urodzilo sie moje Sloneczko i pozniej juz bylo cudnie icon_smile.gif

Na nastepny raz polecam znieczulenie! icon_wink.gif
harkon
CYTAT(chaton @ Mon, 05 Jul 2010 - 11:12) *
Na nastepny raz polecam znieczulenie! icon_wink.gif


Zrobili, ale cos im sie nie udalo.. Ech, szkoda slow.
owiwia7
harkon to tak jak u mnie, za każdym razem miałam znieczulenie i za każdym razem na mnie nie podziałało.. może jakaś odporna jestem? icon_wink.gif

Dziś znalazłam numer do poradni, na Sobieskiego, nikt nie odbierał icon_sad.gif jutro spróbuję jeszcze raz.. a tak dobrze mi szło..
chaton
Owiwia, bedziemy Ci kibicowac!
chaton
Podbijam swoj watek optymistycznym akcentem. Poniewaz moj atak drazliwego jeilta sie zaostrzyl, poszlam do lekarza w przerwie na lunch bezposrednio z biura. Lekarka sie pyta, co u mnie, a ja w ryk. Rezultat: dostalam tydzien zwolnieia, zeby sobie odpoczac. I, uwaga uwaga, postanowilam byc wyrodna. Poniewaz Nick jest caly tydzien w terenie, mam zamiar zostawiac Ewe ze 4 godzinki w zlobku, a w miedzyczasie sie byczyc, czytac ksiazki, szalec na przecenach... juz umowilam sie do kosmetyczki (prezent do N. na dzisiejsze urodziny), mam tez zamiar zaliczyc pedicure.
Lekarka, ktora zna mnie dobrze, podsumowala rodzine Nicka i jej ostatnie fanaberie "patologia".
Agalu
CYTAT(chaton @ Tue, 06 Jul 2010 - 21:28) *
Podbijam swoj watek optymistycznym akcentem. Poniewaz moj atak drazliwego jeilta sie zaostrzyl, poszlam do lekarza w przerwie na lunch bezposrednio z biura. Lekarka sie pyta, co u mnie, a ja w ryk. Rezultat: dostalam tydzien zwolnieia, zeby sobie odpoczac. I, uwaga uwaga, postanowilam byc wyrodna. Poniewaz Nick jest caly tydzien w terenie, mam zamiar zostawiac Ewe ze 4 godzinki w zlobku, a w miedzyczasie sie byczyc, czytac ksiazki, szalec na przecenach... juz umowilam sie do kosmetyczki (prezent do N. na dzisiejsze urodziny), mam tez zamiar zaliczyc pedicure.
Lekarka, ktora zna mnie dobrze, podsumowala rodzine Nicka i jej ostatnie fanaberie "patologia".


Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!!!!dużo zdrówka;)

piękny masz plan na najbliżesze dni, życzę powodzenia! odpoczywaj ile sie da:)icon_smile.gif
harkon
Chaton, plan genialny!! Udanej laby!!


I przede wszystkim - sto lat!!!!! Spelnienia marzen!! (emotkow mi brak 29.gif )
malinka1978
nie pisalam ...
mialam dolegliwosc i kamicy nerkowej. w tamtym tygodniu pojechalam na SOR do szpitala...
dali mi kroplowki, badania itd.
potem na drugi dzien w domu urodzilam kamien 29.gif

ale ból byl duzy i mnie wyczerpal 21.gif


co do terapii to mam przerwe 3 tyg bo kobitka na urlopie...
co do lekow to dalej zmagam sie z odstawianiem i czuje sie do bani zwlaszcza na tych upalach
chaton
Dzieki dziewczyny! Postanowilam nawet sobie obiadow nie gotowac, pojde na miescie do restauracji i jeszcze popija lampka ulubionego czerwonego wina... hmmmm

Malinka przytul.gif przytul.gif przytul.gif
xxyy
Chaton korzystaj, korzystaj! Ja chetnie choc poczytam bo sama nie moge icon_wink.gif
owiwia7
a ja jak na złość jeszcze grypę żołądkową złapałam.. ratunku!!! siedzę w pracy, wyjść nie mogę, bo sama jestem i zaraz zdechnę!!!!
domi
CYTAT(owiwia7 @ Wed, 07 Jul 2010 - 15:45) *
a ja jak na złość jeszcze grypę żołądkową złapałam.. ratunku!!! siedzę w pracy, wyjść nie mogę, bo sama jestem i zaraz zdechnę!!!!

Współczuję strasznie i życzę szybkiego pozbycia się tego cholerstwa.
owiwia7
dzięki Domi..

już w domu, ufffff....

z tego wszystkiego zapomniałam:

chaton sto lat, sto lat!! icon_smile.gif
domi
CYTAT(chaton @ Wed, 07 Jul 2010 - 14:24) *
Dzieki dziewczyny! Postanowilam nawet sobie obiadow nie gotowac, pojde na miescie do restauracji i jeszcze popija lampka ulubionego czerwonego wina... hmmmm


Życzę udanych dni, odpoczynku i relaksu.

Bianka
Chaton spoznone zyczenia wszystkiego naj naj naj ....


U mnie dol...

chaton
Bianka: pisz, to pomaga! przytul.gif

Owiwia: mam nadzieje, ze to tylko grypa zeladkowa... i ze juz przechodzi.

U mnie tak sobie.
W piewszy dzien zwolnienia zostawilam Ewe w zlobku, poczym wrocilam niby na chwile do domu, zeby costam sprzatnac; W rezultacie spedzilam dzien na sprzataniu mieszkania na polysk i wieczorem padlam ze zmeczenia. Postanowilam nie dac sie zrobic i na nastepny (ostatni) dzien zwolnienia rozegrac to inaczej: mianowicie nie wracac do domu. Biorac pod uwage fakt, ze mialam o 16-tej akupunkture i terapie o 19-tej, wygladalo na wykonywalne.
Tak wiec zrobilam. Oczywiscie przed wyjsciem puscilam osatnia zmywarke i umylam lazienke, zeby juz bylo WSZYSTKO zrobione. Ok 12-tej zawiozlam dziecko do zobka. Chcialam tam sobie troche z nia posiedziec, ale sie wyrwala do roweru i pa pa mama, wiec co tu komlikowac sprawe, ide sobie. Zaliczam skllep organiczny, gdzie zaopatruje sie w kosmetyki bio od stop do glow, potem pora lunch'u. Wybralam sympatyczna restauracyjke z tarasem, zamowilam lekkostrawny posilek, lampke wina, mmmm... Jedynie widoku na morze bylo mi bbrak. Zamiast tego mialam widok na robotnikow odmalowujacych pasy na drodze, ale coz, wszystkiego miec nie mozna. Zaczelo strasznie grzac slonce, wiec spadowa na przeceny. Wyposazylam dziecko, poczym przypomnialam sobie, ze mialam zaopatzyc sie w ksiazke, przy lekturze ktorej mialam sie byczyc caly dzien. W ksiegarni nie znalazlam nic bardziej rozrywkowego, jak "depresja: czy mozna z niej wyjsc?". W ksiegarni dopadl mnie atak drazliwego jelita, chyba od upalu (39 w cieniu) i zmeczenia, bo z tego wszystkiego sie nachodzilam. Nastepne pol godziny spedzilam wiec w toalecie pobliskiego Mac Donalds'a gdzie zastanawialam sie, czy przezyje, czy zejde w tem kiblu i jak nieelegancka bylaby to smierc. Jeszcze zeby w tej szykownej restauracji, a nie w fast-foodzie.
Jak juz sie zdecydowalam przezyc, to akurat byla 15.30, wiec ksiazke zaczelam czytac... w poczekalni u akupunkora.
W rezultacie bylam tak zjechana, ze zasnelam pod tymi iglami. Nie wiedzialam, ze to mozliwe, ale sprawdzilam: nie wlozylam w rzeczywistosci butow do lodowki, to na prawde byl sen (to chyba przez ten upal).
Wieczorem wrocil niemaz z terenu: alleluja! W koncu NA PRAWDE odpoczne!
Bella ****.
Oznajmil od razu, ze boli go brzuszek i pewnie cos niedobrego zjadl w tym terenie.
W zwiazku z powyzszym, to znaczy z obopolnym bolem brzuhcow, noc spedzilismy jak dwie klody, ktore przypadkowo spadly jedna obok drugiej. Od czasu do czasu przysypiajac, bo upal wcaz niemozliwy. Rano okazalo sie, ze pralka rozsypala sie na kawalki (tylko dlaczego nie moge znalezc gwarancji?), wiec Nick poszedl do pralni, dzieki czemu sie wykapalam i ubralam. Zrobilam pizze, po obiedzie Nick zmeczony, wiec sie polozyl pod pretekstem zachecenia Ewy do siesty. Ewa do sjesty zachecic sie nie dala, wiec poszedl na zakupy zostawiajac mi ja rozwscieczona ze zmeczenia i upalu, poczym w koncu spadl deszcz.
Jak juz stwierdzilam, ze chyba nadszedl kres mojej cierpliwosci, wrocil z zakupow i zaproponowal spacer. Wyslalam ich w cholere i teraz siedze z korkami w uszach (remont u kolejnych sasiadow) i zastanawiam sie, co ja z nim robie.
Inanna
CYTAT(chaton @ Sat, 10 Jul 2010 - 18:06) *
zastanawiam sie, co ja z nim robie.


Ja wreszcie mam odwagę przyznać sama przed sobą: jestem z nim dla seksu i pieniędzy. Zdzira ze mnie.
chaton
QUOTE(Inanna @ Sat, 10 Jul 2010 - 20:04) *
Ja wreszcie mam odwagę przyznać sama przed sobą: jestem z nim dla seksu i pieniędzy. Zdzira ze mnie.

DZieki za zrozumienie. Tak dla upewnienia, nie o tym samym facecie mowisz?
Inanna
CYTAT(Inanna @ Sat, 10 Jul 2010 - 20:04) *
Ja wreszcie mam odwagę przyznać sama przed sobą: jestem z nim dla seksu i pieniędzy. Zdzira ze mnie.


Myślę sobie nad tym co napisałam, od kiedy to napisałam.
Wpisuje mi się to ogólnie w moje rozważania nad małżeństwem.
Gadałam o tym ostanio z moją terapeutką.
I dochodzę do wniosku, że:
Sama siebie wpuszczam w kanał. A to dlatego, że możliwość wpuszczania się w kanał dała mi rzeczywistość w której żyję. Nie to, żebym się tłumaczyła i zwalała winę na wszystko wokół, ale faktem jest, że kiedyś zastanawianie się, dlaczego jestem z facetem, który jest moim mężem, nie bije mnie, łoży na utrzymanie domu i na moje zachcianki nie żałuje byloby oznaką pomieszania zmysłów, głupoty życiowej albo kretyństkiej fanaberii.
Kiedyś bym się nad tym nie zastanawiała. Bo związek małżeński święty jest, kobieta została stworzona do bycia żoną i matką, a mnie się szczęśliwie udało zamężyć z facetem, który po prostu porządny jest.
A mnie się nudzi.
A ponieważ żyję w świecie, który kładzie nacisk na samorealizację, na niezależność kobiety, na używanie życia, na czerpanie przyjemności, na spełnianie się i doświadczanie wciąż nowych wrażeń.... Ciągle pytam siebie: cóż jest w tym facecie, co każe mi ciągle przy nim być? Bo nieistotna jest w chwili obecnejś świętość i nierozerwalność związku małżeńskiego na zasadzie: jakeśmy się pobrali, to trzeba z tym żyć. Dziś na każdym kroku trzeba udowadniać, że ten człowiek z którym jesteśmy, jest wart tego, żeby z nim być. I ciągle się testuje: siebie i jego. Czy mi ciągle jest z nim dobrze? Czy seks w dalszym ciągu mnie satysfakcjonuje? Czy on potrafi być dla mnie oparciem? Czy nasz związek ciągle jest wartościowy? I - w razie negatywnej odpowiedzi - należy coś z tym zrobić. Koniecznie nad związkiem pracować, koniecznie starać się go ulepszyć. W imię ideałów głoszonych przez poradniki. Bo przecież zawsze może być lepiej, piękniej. Należy dążyć do idealnej harmonii, zespolenia, telepatycznego współodczuwania i ekstatycznych zbliżeń fizycznych. Bo przecież to wszystko jest możliwe, trzeba tylko chcieć pracować nad związkiem.
A jeśli ta druga strona nie chce pracować?
Tu wpuszcza mnie w kanał psychoterapia. Ta, o której czytam i ta, której się poddaję. Bo przecież jest we mnie potencjał, który mogę i powinnam wykorzystać! Muszę się rozwijać! Muszę iść do przodu! On nie chce współpracować? Zatem należy go porzucić i szukać innego, który będzie współpracował i razem podejmie trud tworzenia idealnej harmonii, w której to telepatycznie będziemy przekazywać swoje pragnienia i kłótnie nie bedą już mieć miejsca, bo przecież będziemy wiedzieli, czego drugie pragnie, a wiedzeni idealną miłością będziemy dążyli tylko i wyłącznie do zaspokojenia potrzeb drugiej strony.
I tu - Bogu dzięki - włącza się rozsądek.
Zejdż kobieto na ziemię. Ciesz się tym, co masz. Chcesz się rozwieść? Proszę bardzo: ale miej na uwadze to, że masz 35 lat, rynek został już przebrany, i jeśli chcesz być z kimś innym, to musisz go komuś zabrać: ojca dzieciom, męża żonie. Jeśli natomiast chcesz być sama, to weź pod uwagę fakt, że w święta będziesz płakać w poduszkę, nikt Cię nie przytuli, gdy masz gorszy dzień i nikt nie powie: "będzie dobrze, kotku".
Zostaję.
Kocham go.
Może do bycia z kimś wystarczy, że jest porządnym facetem, kocha nasze dzieci, nie robi awantury o to, ze za dużo wydaję....
A że czasem zachowuje się jak dziecko?
Może wystarczy go wtedy przytulić?
Byle nie za często icon_wink.gif
chaton
Inanna, ale nie ifantylizujmy swoich nie(mezow). To sa dorosli faceci, a nie nasze kolejne dzieci.
Ja tam osobiscie nie przysiagalam przed Bogiem, ale zawrlam Pakt Cywilny Solidarosci, w ktorym obiecywalam wszystko to, co sie obiecuje przy slubie, oprocz wieronosci.
Obiecywalo sie wzajemne wsparcie i pomoc, wspolne lozenia na potrzeby domu, obiecywalo sie solidarnosc. Daje linka do tego dziwolaga: https://pl.wikipedia.org/wiki/Pacte_civil_de_solidarit%C3%A9
To tak jak malzenstwo bez strony moralizatorskiej, ktora nam wtedy przszkadzala (niby dlaczego mam przysiegac wiernosc przed obcym facetem??)

Co to zmienia?
Nic to nie zmienia.
Dla mnie najwazniejszym stopniem zaangazowania jest fakt posiadania wspolnych dzieci.
I ja ci powiem, ze gdybysmy nie mieli Ewy, to ja bym juz od dawna tego pana wystawila za drzwi z walizkami spakowanymi przeze mnie osobiscie. Zamiast walczyc uzerac sie do skrajnego wyczerpania o przetrwanie tego ziazku.
Ja sie rozchorowalam Inanna. Kiedy lezalam przez week-end w lozku bez najmniejszej energii zyciowej, zeby z niego wyjsc, zeby na przyklad cos zjesc, Nico oswidczyl mi, ze obieca, ze cos z tym zrobi. Ze zrozumial, ze ma problem i ze siegnie po pomoc. Od tego czasu minely dwa tygodnie, on dostal adresy od lekarza osob, ktore maja kwalifikacje, zeby mu pomoc, nie zadzwonil do nich.
A ja.. jak to powiedziec.. moj kres sie zbliza? Nie, on zostal przekroczony. Wykonczylam sie bijac sie o ten zwiazek, teraz lecze rany i zastanawiam sie po jaka cholera JA o to walcze jak lwica? Dlaczego on nie walczy, jest lepszy, wiecej warty, dlaczego znowu ja?
Powtorzylam stry schemat: zaharowalam sie walczac o cos. W momencie, kiedy okazalo sie, ze to "cos" zaczyna docierac, to ja juz nie mam sily. Wyczerpalam sie, wypalilam, burn-out.
Teraz zbieram sily, lecze sie i wiem, ze to byla ostatnia sznasa. Daje mu czas do wrzesnia. Jesli do tego czasu nie umowi sie na spotkanie, czyli ie zrobi z naszym problemem NIC, to znaczy.. ze nie bylo warto.
Ja chrzanie podreczniki, Inanna.
Ja chce, zeby moje dziecko wychowalo sie w zdrowym klimacie. Wsrod ludzi, ktorzy potrafia sie komunikowac ze soba.
W przeciwnym wypadku wole, zeby ona wychowywala sie z dwojkiem kochajacych rodzicow mieszkajacych osobno.

Inanna
Chaton, ale jeśli my możemy być małymi dziewczynkami, i żądamy uznania i zaspokojenia potrzeb tych małych dziewczynek, to dlaczego odmawiamy naszym facetom prawa do bycia małymi chłopcami?
chaton
QUOTE(Inanna @ Fri, 16 Jul 2010 - 12:20) *
Chaton, ale jeśli my możemy być małymi dziewczynkami, i żądamy uznania i zaspokojenia potrzeb tych małych dziewczynek, to dlaczego odmawiamy naszym facetom prawa do bycia małymi chłopcami?


Inanna: Tez zadalam sobie to pytanie. Ale mysle, ze zrozumialam dlaczego. O tym, ze masz w srodku mala dziewczynke, ktora wyje o zaspokojenie swoich potrzeb i zrozumienie swych emocji dowiedzialas sie na terapii, tak? Dlaczego teraz pracujesz nad swoim wewnetrznym dzieckiem? Otoz pracujesz nad nim, gdyz wiesz, ze jesli tego nie zrobisz, to ta dziewczynka w tobie nie zamilknie. A Ty chcesz dojrzec emocjonalnie, tak? Byc dorosla mama dla swoich dzieci? Dorosla partnerka w dyskusji z doroslymi bliskimi Ci osobami? Wiec sluchasz tej dziewczynki, co ona Ci mowi o Tobie wierzac, ze jak juz tego wysluchasz i wyciagniesz z tego wnioski, to czegos sie o sobie nauczysz, co spowoduje zmiane twojego zachowania. Moze, ze potrzeby i emojce trzeba wyrazac. Ze negatywne emocje sa potrzebne.
I tutaj, w trakcie tej ciezkiej pracy napotykasz sie na opory cytowanego wyzej chlopczyka, ktory nie tylko tego chlopczyka nie widzi w sobie, ale i neguje jego egzystencje, bo jemu sie nie chce zastanawiac nad soba? Bo jemu latwiej jest tkwic w swoim chorym bezruchu, nawet za cene swojej partnerki i swojego dziecka? Trzylatki?
Inanna: ja bylam u rodzinnego terapeuty. Mowilam mu, jak wygladaja nasze klotnie. On powiedzial, ze Nico nie jest gotowy na terapie. On ma sie leczyc.
On o tym wie, zrozumial to sam, zanim zacytowalam mu slowa psychiatry.
Obiecal, ze to zrobi.
Wiec niech zrobi.
Albo ja cos zrobie.
Bardzo lubie swojego niemeza (nie wiem w tym momencie, czy kocham), ale jeszcze bardziej lubie (kocham) nasza corke. W stosunku do ktorej mam przy okazji obowiazki wychowawcze.
Chialabym wychowac ja na czlowieka. Czlowieka zdolnego do rozmowy, dyskusji. Nie jestesmy aktualnie dobrym modelem do tej nauki.
kasiarybka
A ja wciąż konsekwentnie będę upierała sie przy tym, żeby najpierw zająć sie sobą, nie spychac winę i odpowiedzialności, za to, że związek pada na drugą osobę.
Ja zauważyłam Chaton, ze za Twoje emocjonalne problemy odpowiada Twój mąż.
Za nieszczęsliwy związek, również mąż.
Za całe zło, mąż.
CYTAT
A ja.. jak to powiedziec.. moj kres sie zbliza? Nie, on zostal przekroczony. Wykonczylam sie bijac sie o ten zwiazek, teraz lecze rany i zastanawiam sie po jaka cholera JA o to walcze jak lwica? Dlaczego on nie walczy, jest lepszy, wiecej warty, dlaczego znowu ja?

Chaton nie gniewaj sie, ale Ty wykończyłaś sie nie walcząc o związek, tylko walcząc z mężem, a to bardzo poważna różnica.
On nie walczy, On sie broni przed atakiem.
On sie zamyka przed Tobą, bo Go atakujesz.
Naciskasz, wytykasz.
Ja to znam, z autopsji.
Robilam dokładnie to samo, dokładnie identycznie.
Nie przyniosło to żadnego skutku a omal nie zakończyło się odejściem z mojej strony.
Chciałam nawet poszukac sobie Kogos innego.
Dostałam doskonała radę, której kompletnie wtedy nie zrozumiałam, "zajmij sie sobą", skup sie na swoich emocjach, najpierw uzdrów siebie, tylko na to masz wpływ, nie masz żadnego wpływu na swojego męża, czepianiem sie, wytykaniem, wypychaniem Go na siłę niczego nie zmienisz, wręcz przeciwnie, pogorszysz tylko sytuacje.
Bo On będzie od tego uciekał, chował sie, aż w końcu odejdzie, przekonany, ze to Twoja wina.

Pytasz dlaczego znowy Ty.....
Dlatego, że jestes Kobietą.
Masz w sobie instynktowne budowanie ciepla w domu.
Kobieta ma wbudowany mechanizm, dbania o uczucia, o emocje, o drugiego Człowieka, tak po prostu jest.

Chaton ja nie jestem psychologiem, ja Ci tylko staram sie wytłumaczyć, w jaki sposób ja podniosłam swoje małżeństwo z gruzów.
Twój bunt, złość, to są Twoje emocje, nie poukładane, z przeszłości, Twoje demony, Ty sama musisz nad nimi popracowac, Ty sama musisz je uzdrowic, On tego nie zrobi, On nie da Ci spokoju i bezpieczeństwa dopóki Ty sama sobie tego nie dasz, dopóki nie otworzysz sie na Niego.
chaton
icon_eek.gif
Kasiu, wybacz, ale Ty chyba nie doczytalas mojej wypowiedzi do konca, albo ja sie nieprecyzyjnie wyrazam.
To On sam bez niczyjego nacisku ani przekonywania stwierdzil, ze ma problem i pojdzie sie leczyc.
Psychiatra to potwierdzil. Stwierdzil, ze on sie jeszcze nie nadaje na terapie malzenska, ze najpierw musi zajac sie soba.
Ja sie swoimi problemami emocjonalnymi zajmuje, Kasia, i nie masz podstaw, zeby stwierdzic, ze zrzucam wlasne problemy emocjonalne na niemeza. Na jakiej podstawie tak twierdzisz?
Nie znasz nas, nie uczestniczych w naszych klotniach, nie cytowalam listu, ktory napisalam do niego.
To, co piszesz jest krzywdzace.

kasiarybka
Chaton, no nie znam Was, rzeczywiście, w wiekszości sie nie znamy, wyciagamy jakieś wnioski z tego co czytamy.
Nie chciałam Ciebie Chaton obrazić, bron Boże, ja czytam to co piszesz bardzo uwaznie i widzę mnóstwo moich zachowań.
Ja w Twoich postach po prostu wyczytałam, że wszystkiemu winny jest mąż, tak to odebrałam, jak widac błednie, za co przepraszam.
Z drugiej strony, ten wątek trzeba traktować delikatnie, poniewaz nie ma sposobu, żeby Kogos nie urazić czasami swoja wypowiedzia, poniewaz nigdy nie poznamy swoich wytuacji na tyle, zeby być obiektywnymi i sprawiedliwymi, kaźda z nas patrzy na problemy drugiej przez pryzmat swoich uczuć i emocji.
Nie gniewaj sie Chaton, ja po prostu w ten spos,ob odebrałam Twoje słowa.
kasiarybka
Chaton w drodze do domu myślałam nad tym co napisałam.......wiesz co, chyba mnie poniosło troszke, rzeczywiście niesorawieliwie oceniłam sytuację, mam ostatnio takie chwile ostrej samokrytyki i Ciebie oceniłam poprzez swój pryzmat.
Jeszcze raz przepraszam, nie gniewaj się.
Moje emocje totalnie wpłynęły na odbiór.
chaton
Nie gniewam sie, ale rzeczywiscie mysle, ze moje problemy przypominaja Ci te, ktore przezywaz i interpretujesz przez ich pryzmat. MAsz pewnie wiele racji i fakt, ze ja mam problemy emocjonalne, ktore przejawiaja sie problemami w komunikacji. ALe nie zgodze sie, ze zrzucam wine na niemeza. On sam stwierdzil, ze nie poznaje tego agresywnego faceta, ktory z niego wylazl. Ze zadal mi duzo bolu.
Wiem, ze jest czesc mojej winy w tym wszystkim, nie staram sie tego negowac... po prostu jest to wszystko bardzo skomplikowane.
Ja mam problem. On ma problem. My mamy problem. Z ktorejs strony trzeba to ugryzc i tutaj juz nie mam innego wyjscia, jak ufac specjalistom.
Ja nigdzie nie pisze, ze jestem the best, a on blee.
Agalu
Dziewczyny po jakim czasie zaczynają działaś leki, ja biorę Sofltalot biorę 2 tygodnie ,było już mi lepiej ale po ziwększeniu dawki z pół na całą znowu mi gorzej, lekarka mói że to ok.3 dni powinno potrwać i powinno się ustabilizować, ja cała dawkę biorę od poniedziałku a dziś juz sobote, w nocy cała isę trzęsłąm, teraz rano też, boli mnie wszystko co możliwe,nie mam przez to siły nic robić, mdli mnie itp,
całe noce budzę się do dziecka to mi nie pozwala się wyspać, poza tym też zaczęłam rozpatrywać całe moje życie i przez to też źle sypiam

zastanawiam sie czy te leki są źle dobrane, czy jest ze mną az tak źle że mi nie pomoga??? i się nakręcam tym? czy poprostu to trzeba dłużej czekac żeby się troszkę wyciszyć
hydroksyzyny nie chcę brać, bo ona otepia, powoduje senność, a ja mam dwójkę dzieci i muszę się nimi zajmować

na terapię na pewno pójdę ale jeszcze do tej decyzji nie dorosłam, bo raz że muszę się w miarę dobrze czuć żeby dojeżdżać do Gdyni ,poza tym zastanawiam się na jaką mam pójść, ponoć grupowa lepsza no i tylko 40 zł kosztuje - więc finansowo byłoby ok dla mnie ,ale nie wyobrażam sobie że się otiweram prze obcymi kilkoma osobami, na pewno tak do końca bym się nie otworzyła
wolałabym indywidualnie ale to 90 zł raz w tygodniu i mnie to męczy ,w sumie na siłe to mnie stać, ale jednak wydaje mi się to przesadą tyle kasy wydać w miesiącu na terapię
do przychodni to nie ma szans sie dostać

ile się chodzi na taka terapię tygodni, tak orienatacyjnie?

dziękuję za odpowiedź
i trzymam kciuki za Was wszystkie
chaton
Agalu: ale my nie jestesmy specjalistami, nawet nie wiemy, co Tobie jest, czy Ty wiesz, an co cierpisz? Trudno powiedziec na podstawie jednego postu ile bedzie trwac terapia. Czy jest sens 90 zl, to raczej nie jest odpowiednie pytanie, lecz przede wszystkim czy na to Cie stac? Ja place 50euro za seans i chodze raz w tygodniu, to duzo, ale czy mam wyjscie? Tutaj tyle to kosztuje.
Jedno jest pewne: lekarz Ci nie uswiadomi zepchnietych w podswiadomosc konfliktow, do tego potrzebna jest terapia.
Witaj w kazdym razie. icon_smile.gif

A gdzie reszta, wszystkie na wakacjach, czy jest tak dobrze, ze nie ma o czym pisac? icon_wink.gif
pcola
chaton,
pisać by było o czym ale na zamkniętym forum icon_sad.gif No kurde nie mogę, nie mogę.
Drugi raz w życiu dałam się namówić na pracę u mojego ojca, że niby będę miała
komfort psychiczny i finansowy, i wielkie g... z tego wyszło, a ja nadal naiwna.
Wszyscy powtarzają, masz dom w budowie, kredyt, zaciśnij zęby i pracuj, tylko
że nie wiem jak długo tak można.
Podejrzewam, że albo chodzi o chorobę afektywną dwubiegunową albo znowu ma
guzy na tarczycy, żyję jak na p...przonej huśtawce, rano cud miód orzeszki a wieczorem
każe mi się wynosić i zamyka firmę 37.gif
chaton
pcola: to dawaj na zamkniete.
O ojcu piszesz, rozumiem?
To jest wersja lo-fi głównej zawartości. Aby zobaczyć pełną wersję z większą zawartością, obrazkami i formatowaniem proszę kliknij tutaj.